To nie są pączki u cioci.
Przez Mury Hebronu Andrzeja Stasiuka radzę nie przechodzić. Żeby zaspokoić swoją ciekawość wystarczy, że do muru przystawisz ucho. Och, usłyszysz aż nadto. Dowiesz się o piekle, diabłach, poznasz historię starego złodzieja. Patologia wybije ponad skalę, deprawacja osiąga tu monumentalny poziom.
To niecodzienne przeżycie, ale potrzebne, dogłębne, dzięki żywemu językowi niemalże namacalne. Czułem każde słowo, akapity bolały, odwracałem wzrok, wierciłem się, bo napisać, że pod celą u Stasiuka czuć dyskomfort to jak nie napisać nic. Ale powtarzam, Mury Hebronu przeczytać trzeba, żeby docenić wolność i wszystko co cię otacza, machnąć ręką na kilka niedogodności oraz żeby w żadnym momencie nie przyszła ci do głowy ochota na jakiś numer podpadający pod paragraf. Mury Hebronu to kilka rozdziałów z życia osadzonych w formie krótkich dwu – trzy stronicowych opowiastek i jedna opowieść, spowiedź, bajera starego więźnia recydywisty.
Z upływem czasu zacząłem dostrzegać coś innego. Nie, nie poczułem sympatii do grypsujących diabłów, którzy wycinali pod celą takie numery, że włosy stają dęba na samo wspomnienie. Zrozumiałem dlaczego takimi diabłami się stają. „Stary” bandyta, jakkolwiek to zabrzmi, jest uczciwy w swojej opowieści i nie tyle zrobiło mi się go żal (o nie, co to to nie) co zrozumiałem reguły tej gry i kodeks złodzieja. Stary za murami jest pogodzony ze swoim losem. Kradnie, jest złapany, sędzia odczytuje wyrok, złodziej idzie do więzienia na kilka lat. Wszystko jest jasne, złodziej nie ma tego za złe nikomu. Może być tylko zły na siebie i na to, że wpadł. Ludzie w więzieniu świadomie grypsują by stać się diabłami i by gady się ich bały. Strażnicy w więzieniu, a wcześniej milicjanci na ulicy nie różnią się od bandytów. Bicie jest na porządku dziennym, podejrzani torturami są przymuszani do składania zeznań. To dużo prostsze niż cała ta męczarnia z prowadzeniem śledztwa. Smutne to, gorzkie i niezwykle brutalne w kontekście obrazu systemu, który teoretycznie powinien kryć w sobie takie słowa jak porządek, sprawiedliwość, resocjalizacja.
Tyle można napisać słowem „obrony”. Rozwinięcie tego stawia system więziennictwa w jak najgorszym świetle, chociaż trzeba wziąć pod uwagę, że publikacja książki przypada na początek lat 90. Z pewnością własna, półtoraroczna odsiadka autora pomogła w pomalowaniu tych murów farbą gęstą, kleistą, mieniącą się tylko wyraźnymi barwami. Stasiuk oczywiście zadatków na bandytę nie miał, ale jako, że jest doskonałym obserwatorem, obserwacje mógł odpowiednie poczynić. Jego debiut jest więc i dzisiaj imponujący. Lektura zaś sprawia, że znajdujemy się w mało przyjemnych sytuacjach. Coś jednak nie pozwala nam odejść, nikt nas nie trzyma pod pistoletem, a jednak czytamy. Dzieje się tak głównie dzięki językowi Stasiuka, który sprawa, że ta rzeka wynaturzonych zachowań płynie bardzo wartko. Stoimy w niej głęboko, a woda płynąc z taką siłą nie pozwala nam się ruszyć. Wybitna.
Autor: Andrzej Stasiuk
Projekt okładki: Kamil Targosz
Ilość stron: 164
Oprawa: miękka
Wydawnictwo: Czarne
Format: 125 x 195 mm