Seriale lub filmy dramatyczne z nurtu „gastronomicznych” mają z reguły łatwiej na starcie. Łatwiej, bo rzeczywiście twórcy mają prostsze zadanie przy kreowaniu nerwowej atmosfery, napięcia czy przy konstruowaniu opowieści o straumatyzowanych osobach. Tam, na zapleczu, to całe szatkowanie, energiczne mycie, gotowanie, smażenie, wyśrubowane tempo stanowi najczęściej metaforę tego, co dzieje się w głowie bohaterów. Nie inaczej jest i tym razem, w serialu dramatycznym The Bear. To prosta historia o śmierci człowieka, który pozostawił w spadku knajpę. I niby nie ma w tym nic odkrywczego, ale jak to się doskonale ogląda! Rozumiem jednocześnie, że serial przy swojej stronie formalnej potrafi być męczący. To prawda, The Bear jest intensywny, wulgarny, wszyscy krzyczą, atmosfera jest nie do zniesienia. Ta sama atmosfera udziela się widzom, bo to jest niby zgrana ekipa pracująca w knajpie The Beef, ale napięcie towarzyszące ciągłemu pośpiechowi, przy roszczeniach, agresji, potrafi być nie do wytrzymania. Dochodzi do tego dynamiczny montaż, nasycone kolory, zbliżenia twarzy osób, którym wystarczy szczypta soli więcej, by rozpaść się na kawałki. Ale jednak serial przyciąga i wciąga, bo opowiada o czymś ważnym, a mianowicie o traumie, wychodzeniu z niej, godzeniu się z najbliższymi i odnajdywaniu spokoju w szaleńczym tempie. Wyświechtane „zwolnij, wysiądź, uporządkuj swoje życie” tu nie pasuje, bo nikt tu nie zwalnia, nie wysiada i nie porządkuje życia. Wszystko, co najważniejsze musi zostać rozpracowane w trakcie.
Historia traumy i radzenia sobie z własnymi demonami dotyczy głównego bohatera, brata zmarłego. Był gwiazdorem na kulinarnej mapie w Stanach Zjednoczonych. Stworzył i prowadził najlepszą restaurację na świecie, tak o nim mówią. Spadł z wysoka, szczegółów nie znamy, ale kilka retrospekcji dużo nam o nim powie. Wrócił na początek drogi, by wznieść na wyższy poziom miejsce, gdzie serwowano kultowe swego czasu kanapki z wołowiną. Co tam zastał? Całą menażerię różnych charakterów, każdy z innego bieguna, każdy z własnymi problemami na czele z kuzynem, który w chaosie czuje się najlepiej.
The Bear jest w tej całej swojej anarchistycznej postawie serialem genialnym, bo winduje go na wysoki poziom aktorstwo. Tu nikt nie gra na pół gwizdka, postaci są tak zaprezentowane, że interesujemy się nimi, chcemy iść z nimi do domu, podpatrywać, słuchać opowieści o nich. I usłyszymy, krótszą i dłuższą opowieść o niemalże każdym. Najważniejszy jest oczywiście Carmen „Carmy” Berzatto (Jeremy Allen White), które nie wie dlaczego stało się tak jak się stało (śmierć brata), a my przez długi czas również nie poznamy odpowiedzi. Depresja, a może niedomykające się kredyty? Pożyczki i pukający do drzwi wierzyciele, czy może uzależnienie? A może wszystko naraz?
The Bear jest szalony, ale też perfekcyjnie nakręcony. Robią wrażenia długie ujęcia, które przywodzą z miejsca Punkt wrzenia z genialnym Stephen Grahamem. Robi też wrażenia olbrzymia energia płynąca w trakcie seansu. Wszystko jest przygotowane jak w najlepszej restauracji, finalne danie oferuje wszystkie dostępne smaki. Jest gorzko, słodko, często za ostro. Ja tak lubię. To wszystko buzuje nam na podniebieniu, przełykamy tą opowieść, możemy nawet się zachłysnąć, ale też, zapewniam, będziemy po seansie syci.
Twórca serialu: Christopher Storer
Reżyseria: Christopher Storer, Joanna Calo,
Scenariusz: Christopher Storer, Sofya Levitsky-Weitz, Karen Joseph Adcock, Joanna Calo
Obsada: Jeremy Allen White, Ebon Moss-Bachrach, Ayo Edebiri, Lionel Boyce, Liza Colón-Zayas, Abby Elliott
Muzyka: J.A.Q.
Zdjęcia: Andrew Wehde, Adam Newport-Berra