Gdy zerkniecie na krótkie chociażby opisy Lekarstwa na życie, możecie trafić na informacje, że twórcy, reżyser Gore Verbinski i scenarzysta Justin Haythe inspirowali się przy tworzeniu historii do swojego filmu jednym z najbardziej wpływowych dzieł dla literatury niemieckiej, Czarodziejską górą Tomasza Manna. Jest to informacja pisana trochę na wyrost, bo inspiracja owszem i jest, ale tylko przy szkicowaniu wstępu do opowieści, czyli przy wyjeździe głównego bohatera do sanatorium w Alpach Szwajcarskich. Cała reszta to oryginalny pomysł twórców, choć nie tak oryginalny w zderzeniu z historią kina gatunku jakbym chciał. Dla Verbinskiego to drugi w karierze horror po nakręconym przez niego, nie najgorszym zresztą, remaku japońskiego The Ring. Już sama sylwetka reżysera jest dość ciekawa. Po kręceniu teledysków dla Bad Religion (szacunek za to panie Gore) nakręcił całkiem przyjemny familijny Polowanie na mysz, później wspomniany The Ring, a później utknął we franczyzie Piraci z Karaibów. Ja o Piratach z Karaibów mogę pisać tylko źle, więc odpuśćmy te trzy tytuły, które moim zdaniem powinny zaprzepaścić autorski rozwój Verbinskiego. A jednak reżyser miał wyraźnie coś własnego do opowiedzenia, bo nakręcił trzy bardzo ciekawe tytuły, czyli Mexican (dobry neo-noir z Bradem Pittem), niezły dramat podszyty tragikomedią Prognoza na życie z Nicolasem Cagem i zaskakujący Rango. Jeźdźca znikąd wciąż nie widziałem. Verbinski postanowił powrócić do gry właśnie jako twórca kina gatunku i oczom naszym ukazało się Lekarstwo na życie, w skrócie horror psychologiczny o konstrukcji może nieco sztampowej, ale będący jednocześnie filmem bardzo satysfakcjonującym.
Sztampa kryje się tu teoretycznie wszędzie, bo już od wyjazdu do ustronnego miejsca, czyli sanatorium niedostępnego ot tak dla wszystkich. Tam schronienie znaleźli ludzie majętni, wysoko postawieni, czyli po prostu ci z wyższej klasy społecznej. Są kuracjuszami, którzy zażywają wielu przyjemnych zabiegów. Oprócz tego spacerują, grają w badmintona, rozmawiają, trwają w tym przyjemnym stanie powolnego starzenia się. Jednym z pacjentów jest właściciel korporacji, który powinien wrócić do Nowego Jorku, bo nad firmą zbierają się czarne chmury. Wysłany zostaje po niego pewien młody człowiek, nasz główny bohater. Wszyscy wiemy, że z chwilą przekroczenia bram kurortu nie będzie tak łatwo się z niego wydostać. Kino przerabiało ten koncept wielokrotnie, bo drzwi które są na wyciągnięcie ręki będą się z dnia na dzień oddalać.
Lockhart (Dane DeHaan z klasycznym dla siebie dziwnym i niepokojącym spojrzeniem) utknął, zaczyna rozgrzebywać tajemnice sprzed wieków, a zarządzający ośrodkiem dr Heinreich Volmer (świetny z tym swoim stoickim spokojem Jason Isaacs) zaczyna mu wmawiać chorobę. Czas zacząć zabiegi.
Twórcy horrorów psychologicznych od lat nękają w podobny sposób swoich bohaterów. Nie inaczej jest i tym razem, jednak Lekarstwo na życie wybija się na tle innych mu podobnych. Wygrywa stylistyką, pomysłami i pewnym romantycznym sznytem. Jest bowiem w Lekarstwie na życie coś z love story, bohatera motywuje do działania nie tylko chęć rozwikłania tajemnicy, ale tlące się niemrawo uczucie, które ma szansę przeobrazić się w coś większego. Ten niezwykle udany film łączy w sobie kilka co najmniej przygotowanych z niezwykłą pieczołowitością elementów. Ogromne wrażenie robi kurort i cała aparatura, która ma służyć polepszeniu zdrowia pacjentów. Przywodzi to na myśl wymyślne sprzęty inspirowane stylistyką steampunkową. W samej mrocznej historii można dostrzec elementy z mitologii stworzonej przez Lovecrafta i chociaż to tylko mała kropla, pasuje do estetyki idealnie. Oprócz tego wypada docenić aktorstwo (udany, występ Mii Goth), zdjęcia i muzyka.
Kino psychologiczne od lat drąży podobne tematy, ale Verbinski nie bał się zaprosić tematów charakterystycznych dla innych podgatunków horroru. Głównie dlatego Lekarstwo na życie smakuje tak inaczej.
Czas trwania: 146 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Gore Verbinski
Scenariusz: Justin Haythe
Obsada: Dane DeHaan, Jason Isaacs, Mia Goth
Zdjęcia: Bojan Bazelli
Muzyka: Benjamin Wallfisch