Znowu pchają się tam, gdzie nie powinni. Oni, turyści. Turyści i ich nieroztropne decyzje co do kierunku zwiedzania są jak paliwo dla całej machiny napędzanej gwałtem i przemocą. Tak jest i tym razem, bo młodzi i piękni powinni zostać tam gdzie ich miejsce, na plaży w Cancún – na gorącym piasku z drinkiem w dłoni. Ale nie! Musieli skusić się na podróż w odosobnione tereny, bo Jeff, który zdaje się być liderem grupy chciał służyć pomocą i zaoferował się, że cała grupa będzie towarzyszyć Heinrichowi, który jedzie do brata w kierunku wykopalisk archeologicznych.
Podróż, upalne słońce, taksówkarz jest raczej nieskory by jechać we wskazane miejsce. W końcu, od pewnego momentu, muszą iść pieszo. Przebijają się przez dżunglę, mijają wioskę Majów, gdzie raczej nie uświadczysz chłodnych napojów i przekąsek. Brną dalej. Doszli na skraj pięknej polany, dalej jest wzgórze, widać namioty, a za plecami uzbrojeni Majowie. Panowie i panie, odwrotu już nie ma. Majowie tak nie mówią, ale wycelowana w nich broń zdaje się to potwierdzać. I tutaj zaczyna się horror, survival, a każda jedna szpara będzie wypełniona krwiożerczą winoroślą, dla której wzgórze to miejsce polowania, konsumpcji i trawienia.
Nie porywa, odrzuca w swoich obrzydliwych opisach (które są według mnie pretekstem, by uatrakcyjnić grozę), na pewno nie straszy. Udziela się jednak i to jest jeden z dwóch głównych atutów, atmosfera beznadziei jaka towarzyszy szóstce młodych ludzi, którzy nie mają pomysłu na wyjście z dramatycznej sytuacji. Wierzę, że przez ten sam depresyjny nastrój lektura może być dla niektórych czytelników wyzwaniem, bo (to zasługa literackiego kunsztu autora) nastrój szybko udziela się i nam, czytelnikom. Drugi pozytywny aspekt Ruin to to, że są jako powieść absolutnie otwarte na interpretacje. Za dużo bowiem nie wiemy o motywacji Majów, którzy trzymają turystów na wzgórzu. Nie znamy też źródła powstania krwiożerczej rośliny. Ja osobiście lubię o niej myśleć w kontekście kosmicznym, więc gdy posypałem całość przyprawami prosto ze sci-fi, potrawa zyskała nieco innych charakter. Pierwsze skrzypce gra tu zawsze horror. Ruiny to odosobnienie, brak ratunku, wycieńczenie, zero kontaktu ze światem zewnętrznym. Bohaterowie powieści są potraktowani przez autora bardzo brutalnie i kolejny raz jesteśmy świadkami zderzenia świata cywilizowanego z dziką przyrodą. Ale nie tylko. Wzorem innych mistrzów Smith wrzuca w ten piekielny kocioł siły, które ciężko złapać w jakikolwiek nawias zdroworozsądkowego myślenia.
Lubię w takiej literaturze, mimo wszystko, łapać się brzytwy jeżeli rzecz rozchodzi się o przetrwanie. Smith pozbawia nas i swoich bohaterów wszystkiego. Dlatego nie do końca uznaje Ruiny za satysfakcjonujące, ale to kwestia oczekiwań u czytelnika. Przecież niektórzy lubią bez umiaru być wleczeni po szorstkiej powierzchni.
Autor: Scott B. Smith
Tłumaczenie: Danuta Górska
Autor ilustracji: Maciej Kamuda
Ilość stron: 394
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140×205 mm