Margines życia

„Takie same twarze. Można na nich robić ćwiczenia z pamięci. Może jednak czymś się różnią? Nasz kierowca powiedział mi, ze kiedy diler zaczyna pisać pamiętnik, najwyższy czas odejść”.

Margines życia to film, który ogląda się tak, jakby czytało się dobrą powieść. Schrader balansuje tutaj na granicy pompatyzmu, ale z drugiej strony opowiada bardzo szczerze, uczciwie i życiowo. Głównego bohatera łączy natomiast bardzo wiele z Julianem Kayem z wcześniejszego filmu Schradera, Amerykańskiego żigolaka (a i naleciałości z Taksówkarza, którego Schrader był scenarzystą, łatwo się doszukać). John LeTour (Willem Dafoe) i Kaye (Richard Gere) to mężczyźni skomplikowani. Stoją na krawędzi, niepewni o swoją przyszłość, niepewni również swojego miejsca na ziemi. Obaj prowadzą życie na marginesie społecznym i parają się zawodami z nieopodatkowanymi przychodami. Kaye był żigolakiem, LeTour jest dilerem. Mają pieniądze, kontakty, renomę w branży. A jednak to nie są i nie mogą być mężczyźni szczęśliwi i o tym był przede wszystkim Amerykański żigolak i o tym jest również Margines życia. O pustce, złych wyborach i kolosalnym bagażu złych doświadczeń.

Na zewnątrz Margines życia to nastrojowy i niekiedy melancholijny nawet obraz o człowieku, który powinien podjąć decyzję przełomową. Teoretycznie nie powinien narzekać, ale ile można opychać towar narkomanom? Sam jest czysty od dwóch lat, ale ze sceny zejść nie może. Klientelę ma wprawdzie nie najgorszą, bo nie musi stać na klatkach schodowych czy przesiadywać na ławce w parku. Dojeżdża do kupujących limuzyną z szoferem – dla stawiającego w tym biznesie pierwsze kroki taki obrazek mógłby być spełnieniem marzeń. A jednak coś jest nie tak, bo wszyscy są już na wylocie, tylko John tkwi w tym po uszy. Szefowa (intrygująca jak zawsze Susan Sarandon) myśli o wejściu w branżę kosmetyczną i najwyraźniej John zostanie z niczym. Problem z tym interesem jest taki, że jest duża szansa, że w końcu skończy ci się szczęście i ktoś cię przyłapie. Tutaj wprawdzie wszyscy są ostrożni, ale…

Margines życia łączy nastrój Taksówkarza, poetykę zaśmieconej metropolii i ukazuje skomplikowaną duszę bohatera, z której trzeba by zerwać co najmniej kilkanaście warstw, by dobrać się do istoty problemu. Jednak to, co mnie najbardziej pociąga w filmie Schradera to wspomniany już wcześniej bagaż doświadczeń, którego nie sposób zrzucić z pleców. John spotyka w pewnym momencie Marianne, byłą żonę i starą miłość w jednym. I chociaż wiemy i będziemy wiedzieć o tym mało, to dzięki geniuszowi Schradera czujemy wielką moc, która kiedyś była między dwojgiem ludzi. Ale Schrader mówi też, że to mogło być oszustwo i miraż, bo ten sam bagaż to długie lata narkotykowych ciągów, co jednocześnie stanowi o motywie przewodnim filmu. Słyszymy więc opowieści o tamtych imprezach, tamtych ludziach, oglądamy kilka zdjęć ze szczęśliwych chwil. John się oszukuje. bo przecież taki uśmiech na zdjęciu to tylko migawka, a jak mówi Marianne (Dana Delany) lata nałogu to było spadanie na samo dno. Stąd też wynika największy dramat Johna, który chce być po prostu kochany. Finał, który jest dość dosadną kopią ostatniej drogi Travisa z Taksówkarza przedstawia podobny obraz człowieka, który chciałby kogoś uratować, wyrównać rachunki, może zemścić się, ale przede wszystkim coś zrobić.

Egzystencjalny dramat, film o uzależnieniach i cienkich granicach, które stoją pomiędzy wyjściem z nałogu, a powrotem i w końcu kryminał, który rozgrywa się za ścianą (podobnie jak w Amerykańskim żigolaku). Schrader najwięcej opowiada skupiając się na charakterystycznym dla siebie języku kina. Długie najazdy, dealer samotnie przemierzający ulicę, wszędzie śmieci, których nikt nie chce zabrać z chodników. To miasto świateł i miasto smutku, a ów smutek wyciąga z każdego kadru niezastąpiony autor zdjęć Edward Lachman. W tle jazz, często smutne i melancholijne piosenki Michaela Beena (kompozycje miały być autorstwa Boba Dylana, ale panowie nie doszli do porozumienia) i zapadanie się w siebie. Paul Schrader od lat opowiada o tym samym – o autodestrukcyjnych jednostkach, ale robi to w taki sposób, że ja raz za razem wsiąkam całkowicie w to kino. Poznaję bohatera, dokładnie rozumiem jego rozterki, pomimo tego, że on sam ma problem, żeby się uzewnętrznić. Chciałbym też żeby mu się udało, chociaż reprezentuje zawód, który niszczy życia. Schrader dodaje więc romantyzmu tym ludziom z marginesu życia. Ociepla wizerunek i jak zawsze z dużą dozą empatii i nawet sympatii rysuje ludzi skazanych na ciemność.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 103 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Paul Schrader
Scenariusz: Paul Schrader
Obsada: Willem Dafoe, Susan Sarandon, Dana Delany, David Clennon, Mary Beth Hurt
Zdjęcia: Edward Lachman
Muzyka: Michael Been

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?