Nie będę nawet starać się umieszczać wydarzeń z serialu Hawkeye na czasowej linii w uniwersum Marvela. Z pewnością popełniłbym jakąś gafę i wyszedłbym na ignoranta. Tym (ignorantem) z pewnością w temacie jestem, ale dobrą zabawę docenić potrafię. Sześć odcinków Hawkeye’a było dla mnie w rezultacie historią osobną. Tak go czytałem i nie przeszkadzało mi i nawet nie czułem się zagubiony, gdy ze swoimi wydarzeniami odwoływał się przecież w tak jawny sposób do tylu innych historii. Tych sześć odcinków to szlagier kina świątecznego. Tak właśnie powinno się traktować Hawkeye’a i wymieniać go obok Szklanej pułapki czy Kevin sam w domu. Hawkeye na takiej liście odnalazłby się doskonale. Ten świąteczny sznyt wybija z każdego kadru, akcji, tła wydarzeń. Święta stanowią nawet esencję motywu przewodniego, bo przecież Clint Barton próbuje dotrzeć na gwiazdkę do rodzinnego domu. Powinien ten czas spędzić z najbliższymi, ale co chwila ktoś i coś odciąga go od drogi powrotnej. Ten schemat, tak umiejętnie tu wykorzystany, sprawdził się fantastycznie.
Cierpliwość Bartona testuje w serialu Kate Bishop, młoda dziewczyna, która jest zafascynowana dokonaniami Hawkeye’a. Sama straciła ojca w bitwie o Nowy Jork, więc członek Avengersów jest tutaj po trosze substytutem ojca, chociaż on sam stroni (na początku) bardzo mocno od nowych znajomości. Jest tutaj (w Nowym Jorku) traktowany jako celebryta, wszyscy pamiętają jego bohaterskie wyczyny. A Kate? Sprawności i bezczelności nie sposób jej odmówić. Mogłaby stać się pełnoprawną członkinią jakiejś domorosłej grupy zwalczającej przestępców, ale Burtonowi jakoś niespieszno by wziąć ją pod skrzydła. Będzie musiał to zrobić bo Bishop, która pochodzi z towarzyskiej śmietanki, wplątuje się w intrygę. Na domiar złego wplątuje w nią Hawkeye’a. Wiadomo przecież, że Barton nie może ot tak zostawić świeżaka na lodzie. I tak, co rusz, zapewniając małżonkę o rychłym powrocie przedłuża swój pobyt w Wielkim Jabłku właśnie na chwilę przed świątecznym posiłkiem, pierwszą gwiazdką, otwieraniem prezentów.
Najbardziej cieszy to, że scenarzyści uwinęli się ze sprawą w sześć odcinków. Nie ma nic bowiem gorszego (jak w wielu innych serialach) niż rozciąganie na siłę akcji, po to tylko, by sprzedać więcej antenowego czasu platformie streamingowej. Nic tu w tym momencie nie jest rozwodnione, wydarzenia mkną błyskawicznie, odwiedzamy raptem kilka adresów i mamy dwa przestoje na pogadankę. Cała reszta to próba rozwikłania intrygi (wplątane zostają kolejne znane i lubiane postaci z uniwersum) i wiele bójek, Wszystko w tej samej przedświątecznej aurze razem z dużą sceną u stóp przyozdobionej choinki. Nie ukrywam, że jeżeli już miałbym wybierać swojego ulubionego bohatera od Marvela, to wskazałbym właśnie Hawkeye’a. Bez mocy, zwykły facet z łukiem i celnym okiem. Normalny śmiertelnik, który jakimś cudem wplątał się w tą całą kołomyję. Dlatego również sięgnąłem po serial i dostałem to, czego oczekiwałem plus ten świąteczny blichtr, który może się udzielić w każdej porze roku. W gratisie świetny występ Piotra Adamczyka, ale o tym już zapewne wszędzie słyszeliście (o ile nie widzieliście, a i wtedy zapewne potwierdzić możecie).
Czas trwania: 6 x 40 – 62 min
Gatunek: akcja
Twórca: Jonathan Igla
Reżyseria: Rhys Thomas, Amber Templemore-Finlayson, Katie Ellwood
Scenariusz: Elisa Climent, Katie Mathewson, Tanner Bean, Erin Cancino, Heather Quinn, Jenna Noel Frazier
Obsada: Jeremy Renner, Hailee Steinfeld, Tony Dalton, Fra Fee, Brian d’Arcy James, Aleks Paunovic, Piotr Adamczyk
Zdjęcia: Eric Steelberg, James Whitaker
Muzyka: Christophe Beck, Michael Paraskevas