Hazardzista

Gęsto, gęściej, najgęściej. Taka jest struktura najnowszego filmu Paula Schradera, genialnego scenarzysty, który kolejny raz opowiada przede wszystkim o ciemnej stronie ludzkiej natury. Hazardzista jest wybitny pod wieloma względami, bo przecież Schrader, tutaj reżyser i scenarzysta, nie odpuści na żadnym polu. I robi to w tym samym co zawsze stylu. Najważniejszy jest u Paula Schradera główny bohater, który, jak zwykle u scenarzysty Taksówkarza, siedzi na obrotowym krześle i co chwilę pokazuje nam inne oblicze, albo to raczej my inaczej na niego patrzymy.

William Tell (Oscar Isaac) to były wojskowy, odsiedział swoje, ale grzechy, które popełnił nigdy go nie opuściły. Ciągle dryfują pod skórą. To widać w zachowaniu, na twarzy, w spojrzeniu. William Tell nie próżnował w mamrze. Nauczył się liczyć karty i w ten sposób udaje mu się trwać w tym apatycznym stanie. Żyje, bo nie jest chciwy, wygrywa tyle, żeby starczyło na podstawowe wydatki. Jednak jak to bywa u takich postaci w kinie, wraca do niego przeszłość, a sam film pokazuje wówczas swój prawdziwy charakter. To bowiem nie jest film o hazardziście, a obraz człowieka, który stoi w czyśćcu. To zresztą najczęstszy przypadek w postaciach wykreowanych przez Schradera. Znajdują się pośrodku niczego, jedną nogą najczęściej w piekle. Jednak Schrader ponownie próbuje wytłumaczyć, że ci ludzie nie są tacy od początku swojego istnienia. To świat ich zmienił. Mogliby zasilić społeczną tkankę i stać się szarymi obywatelami, płacić podatki, podlewać trawniki, ale świat swoimi podłymi zagrywkami przewrócił ich na lewą stronę.

Nie tylko jednak Oscarem Isaakiem, zdjęciami, muzyką, czy scenariuszem film stoi. Ciężki klimat i wszystko co wypisałem zostało dopasowane do nastroju, a w wykreowaniu tego świata pomogli drugoplanowi aktorzy. Nie przyćmili oczywiście pierwszoplanowej gwiazdy, ale wyraźnie dali o sobie znać. Każda jedna postać natomiast została zaprezentowana w intrygujący sposób. I czy był to Cirk (Tye Sheridan), którego hazardzista zabiera w podróż, czy była ta La Linda (Tiffany Haddish), „promotorka” graczy i kontakt ze światem sponsorów, zawsze jest w tych postaciach namacalny magnetyzm.
Hazardzista onieśmiela, bo pokazuje przy całym natłoku innych miałkich scenariuszy, wśród tandetnego wykonania, że istnieją jeszcze filmy… kunsztowne. Tutaj elegancja i styl jest zauważalne od pierwszych chwil, od tytułowych plansz. Paul Schrader zdaje sobie sprawę, że nie potrafi w tempo, blichtr i tanie zagrywki. Tutaj chodzi o atmosferę, a tej (głównie gęstej) starczyłoby na kilka utworów. William Tell (świetnie zresztą obsadzony Oscar Isaac) ma swoją krucjatę, jeździ od kasyna do kasyna, mija starych wyjadaczy, „znajomych”, którzy nic o nim nie wiedzą. Apatyczny, skryty, tajemniczy Tell potrafi się jednak otworzyć. Robi to wtedy, gdy spotyka łącznika ze „starym światem”. Czy to znaczy, że kontroluje swój mrok? Być może. Paul Schrader rzadko mnie zawodzi, również gdy ma gorsze lata. Zawsze mogę liczyć na ciekawą historię, fantastycznie dobrany soundtrack (Hazardzistę chce się po seansie raz jeszcze „posłuchać”) i to, co najbardziej lubię w portretach Ameryki. Chociaż towarzyszymy postaciom w świecie wielkiego hazardu, w ogromnych kasynach, a i pieniądze są wyjątkowo duże, to jednak czuć tu i widać Amerykę pełną zaułków, moteli, tanich knajp. William Tell wygrywa duże pieniądze, ale nie potrafi ich wydawać, nie inwestuje i rzeczywiście nie ma potrzeb. Miasto neonów ginie pod ciężarem ludzkiego grzechu, u Schradera przemoc zawsze jest na wyciągnięcie ręki, bo tacy są u niego ludzie. W Hazardziście ta cienka linia jest lekko tylko zaznaczona, a William Tell w końcu ją przekroczy.
Patryk Karwowski

Czas trwania: 111 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Paul Schrader
Scenariusz: Paul Schrader
Obsada: Oscar Isaac, Tiffany Haddish, Tye Sheridan, Willem Dafoe
Zdjęcia: Aleksander Dynan
Muzyka: Robert Levon Been, Giancarlo Vulcano

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?