Uwielbiam motyw podróży w czasie, a kino przez ostatnie dekady dostarczyło mi sporo frajdy w tym temacie. Od tych starszych jak Wehikuł czasu George’a Pala z 1960 roku, po oczywistą trylogię Powrót do przyszłości Zemeckisa po nowsze, również te niezależne jak chociażby fantastyczny Przeznaczenie braci Spierig z 2014 roku. Podróż w czasie, jako motyw przewodni, został w Zbrodniach czasu nie tyle przedstawiony oryginalnie, co raczej dość osobliwie (zaleta!), a niski budżet dodał tylko potrzebnego uroku.
Nacho Vigalondo nie miał za wiele, zarobił jeszcze mniej, ale na jego Zbrodnie czasu uwagę zwrócić trzeba. Oto dostaliśmy rzecz brudną, dziwną, wypełnioną czarnym humorem. Film chciałbym przyrównać do patrzenia na rzecz, na którą nie powinniśmy patrzeć (bo zbliża się jakieś niebezpieczeństwo, możemy wprawić kogoś w zakłopotanie etc.), a jednak nie możemy odwrócić wzroku. Zbrodnie czasu głównie przez swoją zuchwałość i nieoglądanie się na takie rzeczy jak wykończenie, detale, wyszukana scenografia, kostiumy trafia do serca widza, któremu zawsze było blisko do pewnego rodzaju obskury. Nacho Vigalondo spełnia wszystkie te oczekiwania, a dzięki temu, że wie jak utrzymać tempo i w porę dokłada do pieca, daje w rezultacie dobry popis jako reżyser i scenarzysta.
Akcja przypomina efekt rozpędzonej kuli śnieżnej i jest też przestrogą, żeby nie być ciekawskim i nie drążyć tematów, które mogą kryć w sobie niebezpieczne tajemnice. A główny bohater nie dość, że był bardzo ciekawski, to jeszcze wchodził coraz głębiej i głębiej. Zaczęło się od lornetki i podpatrywania nieznajomej dziewczyny. Héctor (Karra Elejalde) nie może oderwać wzroku, bo podpatrywana zamierza chyba ściągnąć koszulkę. Tylko ta żona jeszcze przeszkadza Héctorowi, ale i to zaraz się zmieni. Żona jedzie na zakupy, a mężczyzna może już całkiem oddać się swojemu zajęciu. Co tam lornetka, przecież można podejść bliżej, tym bardziej, że dziewczyna zniknęła w gęstym lesie. I to jest ten moment zwrotny, bo przecież mógłby zająć się remontem, gotowaniem, czytaniem. Gdy Héctor zapuszcza się w las, odnajduje w końcu obiekt swojego pożądania, problem zaś pojawił się taki, że obiekt ów leży całkiem nago na leśnej ściółce, a rozgorączkowanemu Héctorowi ktoś wbija nożyczki w ramię. Ranny Héctor ucieka i dociera do dziwnego kompleksu, w którym, skracając już ten całkiem frymuśny, ale zajmujący bieg wydarzeń, przenosi się w czasie. Nie za daleko, bo raptem dwie godzinki wstecz. Nie chcąc ingerować w „czas” próbuje wszystko ustawić tak, żeby odbyło się dokładnie jak zapamiętał.. Dr. Emmett L. Brown złapałby się za głowę patrząc na kolejne wydarzenia i decyzje bohaterów, bo kontinuum czasoprzestrzenne jeszcze nigdy nie było tak mocno zakłócone.
Wciągający i pokraczny, ale piszę to z premedytacją, a jednocześnie wpisuję w największą zaletę produkcji. Hiszpańskie Zbrodnie czasu to niezależna forma, pewna wolność twórcza i duża zabawa na planie. Prawdziwą przyjemnością jest oczywiście obserwowanie Héctora, który dwoi się i troi, by ukryć swoje grzeszki i naciągnąć wspomniane „kontinuum” tak, by nic nie wyszło na jaw, a on mógłby trwać w swojej bezpiecznej czasoprzestrzeni. Można tu doszukiwać się satyry na plączących się w zeznaniach cudzołożników, a dzięki temu, że obraz rzeczywiście posiada drugie dno, tym bardziej polecam.
Czas trwania: 130 min
Gatunek: thriller, sci-fi
Reżyseria: Nacho Vigalondo
Scenariusz: Nacho Vigalondo
Obsada: Karra Elejalde, Nacho Vigalondo, Candela Fernández, Barbara Goenaga
Zdjęcia: Flavio Martínez Labiano
Muzyka: Eugenio Mira