Po chłodno przyjętej Dolinie przemocy (tam chłodno, tu dosyć ciepło, z odbiorem filmu bywało różnie) Ti West osiadł co nieco na mieliźnie i przyjmował telewizyjne fuchy. Reżyserował pojedyncze odcinki seriali, które zawsze miały jednak gatunkowe zacięcie. Pod batutą telewizyjnych rekinów, Ti West nie mógł oczywiście rozwinąć skrzydeł. I gdy już nic nie wskazywało na to, by u twórcy coś się zmieniło w tym temacie, na ekrany wszedł jego najnowszy pełnometrażowy film X. W moim odczuciu to dla Ti Westa film szczególny, rodzaj miłosnego listu dla pewnej epoki i kilku nurtów. Hołd dla slasherów jest jasny, ale oprócz tego to ukłon w stronę złotej ery filmów porno (a znajdą się tu i smaczki, nie zdradzając nic więcej, pokroju animal attack).
\Obserwujemy grupę filmowców z krewkim producentem na czele, który po sukcesach takich obrazów jak chociażby (wspominany u Ti Westa) Debbie Does Dallas z 1978 roku, wyczuł pismo nosem. Dobrze wyczuł, bo twarda pornografia zaraz będzie się sprzedawać jak ciepłe bułeczki. Gdy nastanie era VHS ludzie będą mogli w domowych pieleszach rozkoszować się doznaniami płynącymi z ekranów swoich telewizorów. Dla producentów pokroju Wayne’a (Martin Henderson, który próbuje sprzedać nam uśmiech w stylu Matthew McConaughey’a) może więc lada chwila nastąpić konkretne biznes prosperity. W ekipie ma bardzo utalentowanych, oddanych pracy ludzi. Maxine (Mia Goth) chciałaby być jak Lynda Carter, ale na razie będzie Marilyn Chambers, Jackson (Scott Mescudi) po dwóch turach w Wietnamie czuje się stworzony do pracy w branży porno, a Bobby-Lynne (Brittany Snow) robi się na Marilyn Monroe, tylko że jest to Marilyn Monroe w stylu roughies. W trupie jest jeszcze dziewczyna dźwiękowiec i operator, Godard od XXX, który z porno chce zrobić sztukę. Bohaterów więc do odsiewu sporo. Film o wdzięcznym tytule The Farmer’s Daughters będą kręcić w wynajętym domku na farmie, który, wydaje się, ma ten sam kod pocztowy co chata z Teksańskiej masakry piłą mechaniczną. Gdyby dobrze się wsłuchać, być może za miedzą bohaterowie mogliby usłyszeć terkot odpalanej piły przez samego Leatherface’a. Nikt nie będzie mógł tego sprawdzić, bo X Ti Westa ma swoją masakrę do wykonania. Filmowcy goszczą u staruszków, którzy od początku dają jasno do zrozumienia, że nie lubią przyjezdnych. A ;potem jest jeszcze gorzej.
X to horror i porno, porno i horror, w którym autor kłania się epoce, estetyce, nawet muzycznym brzmieniom (scena, gdy Maxine stoi na brzegu jeziora pozwala nam się poczuć, dzięki znamiennym melodyjnym gwizdom, prawie jak w Just Before Dawn z 1981 roku w reżyserii Jeffa Liebermana). Ti West nie zapomniał o żadnym punkcie i mamy cały szereg atrakcji, które powinny zagościć w tytule z tego nurtu. Przewidywalność nie jest tu żadnym mankamentem, bo nie wyobrażamy sobie przecież, żeby ktoś kto włóczy się po obcym terenie, mógł z tego spaceru wrócić ot tak, bez konsekwencji. Liczy się u Ti Westa tempo i dobrze wykonane sceny mordów. X to świetny film, z ferajną, którą można polubić, z dobrze oddaną stylistyką z końcówki lat 70 i wrażeniem, że „wtedy to było” (i w horrorze i w porno, kiedy jednym i drugim chciało się zrobić coś po raz pierwszy i od razu z przytupem). Może zabrakło większej nerwówki, ale całość nadrabia wykonaniem. Cóż, znalazło się tu nawet miejsce na kilka zaskoczeń, bo Ti West porusza pewien temat tabu w kinie w kwestii metryki uczestników prezentowanego seksu na ekranie. Czy jest jakaś granica? A jeżeli tak, to dlaczego taka granica w ogóle istnieje?
Czas trwania: 106 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Ti West
Scenariusz: Ti West
Obsada: Mia Goth, Jenna Ortega, Martin Henderson, Brittany Snow, Owen Campbell, Stephen Ure, Scott Mescudi
Zdjęcia: Eliot Rockett
Muzyka: Tyler Bates, Chelsea Wolfe