Konstrukcja Poławiacza już sama w sobie jest dość wyszukana. Otóż jest to opowieść w opowieści. Z jednej strony to mocna przejmująca historia o stracie i traumie z nią związaną, z drugiej strony utwór o czającej się grozie po drugiej stronie znanego nam świata. Bohaterem jest Abe, mężczyzna w średnim wieku, który zdążył już opłakać zmarłą żonę. Fakt, nie pozbierał się całkowicie, ale jakoś sobie radzi. Ukojenie znalazł w wędkowaniu. I pewnie jego życie mijałoby w podobnym tonie, dzień po dniu, gdyby nie znajomość z kolegą z pracy. Kolega, a później przyjaciel, przeżył mocniejszy cios i teraz tych dwóch okaleczonych przez los mężczyzn spędza wspólnie czas nad wodnymi akwenami. Wędkują w każdej wolnej chwili, a jako, że pracują razem, łatwo im zgrać grafiki. Gdy wyruszają na mało uczęszczany szlak, wstępują jeszcze do knajpki. Tam usłyszą usłyszą opowieść od kucharza Howarda, którą powinni traktować jako ostrzeżenie, by nie zapuszczać się w te konkretne rejony. Jednak to opowieść tak nierealna, że przecież nie sposób w nią uwierzyć.
John Langan wypłynął na literackie wody tak rozległe, że każdy czytelnik powinien znaleźć coś dla siebie. Można by napisać, że to hybryda i to hybryda szczególna wiążąca jakość literatury pięknej z literaturą czysto gatunkową. Sam zresztą Langan napisał w podziękowaniach, że miał problemy z publikacją. „Wydawcy literatury gatunkowej twierdzili, że jest zbyt literacki, z kolei wydawcy literatury pięknej – że zbyt gatunkowy.” wspomina autor.
Spoiwem stylów jest tu surrealizm i zjawiska z kategorii tych wszechpotężnych i bezdyskusyjnych, przed którymi każdy niedowiarek powinien paść na kolana. Jednak zanim dojdziemy do bytów wyciągniętych prosto z połów płaszcza dżentelmena z Providence pozostajemy razem z bohaterami powieść w zupełnie innych okolicznościach. Nie przeczę, że większość nawiązań w powieści Langana pomógł mi uporządkować Rafał Nawrocki w swoim posłowiu. Bezpośrednie odniesienia do Moby Dicka Hermana Melville’a są w rzeczy samej jasne, ale dodatkowego smaczku dodają inne, pomniejsze tropy. To jednak tylko zabawa w skojarzenia i jak słusznie zauważa Rafał Nawrocki nawet jeżeli nie wyłapiemy inspiracji, wciąż powinniśmy doskonale wyczuć złowrogi klimat powieści. Kwintesencja Poławiacza tkwi gdzieś indziej niż w literackich korelacjach. Tą kwintesencją bowiem jest groza wynikająca z przejścia na drugą stronę lustra. Gdy akcja zawiązuje się w tą właściwą, na powierzchnię akwenu wypływa u Langana zgroza gargantuicznych rozmiarów, której nikt nie jest w stanie objąć zdrowym rozsądkiem. Przerażające byty wyłaniają się z surrealizmu, a czoła im może stawić tylko kilku wątłych bohaterów, niekoniecznie śmiałków.