Końcówka lat 70., tereny rust belt (pas rdzy) w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, gdzie przemysł ciężki powoli się załamuje. W jednej z fabryk samochodów harują Jerry, Zeke i Smokey, niebieskie kołnierzyki, pracownicy fizyczni niższego szczebla. Ciężko im, kredyty się nie domykają, potrzeby ciągle rosną i to te najważniejsze, jak pomoc medyczna dla córki. Jerry, Zeke i Smokey są sfrustrowani, wściekli. Nie podoba im się praca związków zawodowych, a gdy nadarza się okazja, korzystają z niej. Kradną związkowe środki, choć łup jest znacznie mniejszy niż sądzili. W kieszeniach mają więc raptem po tysiąc dolarów, a związek ogłasza wszem i wobec, że łupem padło 20 tysięcy.
Niebieskie kołnierzyki, to ryzykowny debiut genialnego scenarzysty Paula Schradera. Ryzykowny, bo łączy oskarżycielski ton z rozrywkowym. Ryzykowny, bo z definicji nie przeznaczony dla debiutanta, a raczej doświadczonego reżysera, który mając już jakiś dorobek potrafi (teoretycznie) wyważyć elementy. A jednak 32 letni Paul Schrader nadawał się do roboty idealnie, stworzył film niezwykły, chociaż produkcję przypłacił załamaniem nerwowym. Na robocie bowiem znać się mógł, ale nie odznaczał się jeszcze takim hartem ducha i nie mogły po nim spłynąć traumatyczne wydarzenia z planu zdjęciowego, jak chociażby te, gdy Richard Pryor celował do niego z broni (i wiele, wiele innych).
Scenariusz, który Paul napisał ze swoim bratem Leonardem opisuje życie i pracę w fabryce. Tutaj chodzi o fabrykę samochodów, ale de facto scenariusz jest na tyle uniwersalny, że mógłby dotyczyć każdej innej robotniczej społeczności. Schrader bowiem, jak zwykle, nie za dużo mówi o środowisku i o samej pracy (vide Amerykański Żigolak), a głównie o dramatach, które mogłyby być przepisane na inne zawody, miejsce, a nawet czas (chociaż w mniejszym stopniu). Tu głównie chodzi o ten moment, gdy jedni wykorzystują innych, ktoś jest na uprzywilejowanym stanowisku, a ktoś inny nie może wyjść z konkretnej sytuacji, chociaż miota się, narzeka, a stan ducha odbija się na otoczeniu. Takimi pozostającymi na co dzień ze swoimi frustracjami są właśnie Jerry, Zeke i Smokey, czyli fantastyczni w powierzonych im rolach Harvey Keitel, Richard Pryor i Yaphet Kotto. Być może właśnie liczne napięcia na planie filmowych (ciągłe kłótnie pomiędzy Keitelem, a Pryorem) zaowocowały, nieco przez ironię, taką chemią. W filmie aktorzy grają przyjaciół, ale przyjaciół do czasu, bo gdy w grę zaczynają wchodzic prywatne interesy i pieniądze, wszystko zaczyna się sypać.
Niebieskie kołnierzyki to film niezwykły z wielu powodów. Mozna oczywiście wciąż chwalić obraz, który filmowo wypada jako niezwykle dojrzały i przemyślany utwór, ale to film przede wszystkim niezwykle wiarygodny. Weźmy choćby na ten przykład sam łup, czyli kilka tysięcy dolarów, którym skądinąd trójka bohaterów jest niezwykle uradowana. Jak to się ma do tych niebotycznych kwot z innych filmowych hest-movies? Ponadto sama sceneria, język, naturalność odbija się idealnie na filmowej kliszy prezentując ludzi pracy jak w żadnym innym filmie.
Scenariusz to jednak nie tylko historia, ale również rys charakterologiczny postaci, czy dialogi. Genialne, autoironiczne dialogi. Richard Pryor ogląda sitcom w telewizji i krytykuje nadekspresję komika, chociaż sam (poza filmem jako komik) prezentuje podobną manierę. Nie przerywa jednak oglądania, bo „spłacał to pudło trzy lata, więc będzie oglądał wszystko, nawet śnieżenie ekranu po zakończeniu programu nocy’. Ujawnia się w tej scenie (i w każdej jednej innej) geniusz Schradera do obserwacji i komentowania rzeczywistości i do wskazywania pewnego rodzaju ludzkiej hipokryzji. To bardzo ludzkie odruchy, które wskazują Niebieskie kołnierzyki jako z jednej strony rzeczywiście zabawne, ale przede wszystkim gorzkie studium ludzkiej natury. To mocny film, który potrafi zmienić swoje brzmienie kilkukrotnie w trakcie seansu i za każdym razem tym zaskakuje. Niby komedia, a kryminał. Dramat i przygnębiający film o niesprawiedliwościach społecznych. Wybitny.