Z pewnością i ze mnie, czytelnika, nie byłby zadowolony Larry McMurtry. Wbrew bowiem jego zamiarom, jak znaczna część odbiorców, odczytałem uhonorowana nagrodą Pulitzera powieść Na południe od Brazos wbrew intencjom autora, jako optymistyczną i raczej gloryfikującą czasy Dzikiego Zachodu. Cóż zrobić, gdy powieść opisująca jeden z ostatnich wielkich spędów bydła przez cały kraj wypełniona była tak barwnymi postaciami. I nawet śmierć, która przezierała spomiędzy kart powieści nie mogła narzucić pesymistycznego tonu, którego życzyłby sobie autor. McMurtry, pisząc łagodnie, lekko poirytowany tym odbiorem, wcale nie miał zamiaru pisać kontynuacji, ale plany wzięły w łeb, gdy studia filmowe samozwańczo wzięły się za kontynuację przebojowego serialu Na południe od Brazos. Autor nie maczał palców w produkcji miniserialu Powrót nad Brazos i był nad wyraz rozgoryczony, gdy nierzadko wiązano go z tym tytułem (skądinąd nieźle ocenianym na portalach filmowych). Zabrał się więc za pisanie Ulic Laredo w najtrudniejszym dla siebie okresie, przykuty do łóżka po operacjach zakładania by-passów był zdany na łaskę i niełaskę najbliższych. Ten stan z pewnością odbił się na brzmieniu kontynuacji, która wyrosła na niezwykle posępną, a miejscami nawet przytłaczającą. Nikt więc już nie miał wątpliwości co do tego, w jaki sposób McMurtry przedstawił fabułę w kontynuacji. To western, owszem, ale ten z rodzaju depresyjnych. Western rewizjonistyczny pożeniony z kryminałem i historią wyniszczającą własnych bohaterów. To również western feministyczny, ale też ostateczny krach pograniczników, którzy trudnili się ściganiem morderców.
Jakby McMurtry’emu mało było tego, że zmienił ton opowieści o 180 stopni, to jeszcze bezceremonialnie rozprawił się z kilkoma bohaterami, którzy w Na południe od Brazos pełnili funkcję nadrzędną. Czytelnicy, którzy sądzili że kontynuacja będzie dotyczyć losów chociażby Newta srogo się zdziwili. To nie wszystko, bo kilka postaci, które stały do tej pory z boku i nigdy byśmy ich nie posądzali o to, że zmienią swoje miejsce w szeregu, teraz grają pierwsze skrzypce! Zaskakujące, a w postępowaniu autorskim wręcz zuchwałe. A jednak opłaciło się wszystko, bo Ulice Laredo to moja kolejna najwyższa nota, ale przyznana w zupełnie innych okolicznościach. Brak tu wzruszeń, nie dostajemy opowieści o dojrzewaniu, mało tu melancholii. Jest śmierć i jeszcze więcej śmierci. Są okrutni mordercy i kapitan Woodrow F. Call, który trzyma się ostatkiem sił starego świata. McMurtry wyraźnie zaznacza, że ludzie pokroju Calla, podpalacza ludzi Max Maksa i kilku innych to relikty przeszłości. Ameryka ma ich dość, Texas ma ich dość. Fabuła w kryminalnym płaszczyku dotyczy pościgu za Joey Garzą, który trudni się napadami na pociągi. Młody, żwawy, inteligentny Meksykanin, ale też ponad miarę bezwzględny morderca staje naprzeciw Calla, który powoli odchodzi w kierunku własnego cienia. To główna nitka fabularna, ale jak to u McMurtry’ego bywa wątków jest znacznie więcej i wszystko się sprawnie zazębia.
Ulice Laredo zaskakują więc tak samo jak zaskakuje autor. Głównych bohaterów jest bowiem kilku, a sam Call dostaje tylko jakiś procent opowieści. Jest wiec równie ważny jak młody Garza, wściekły głos meksykańskiego ludu oraz jego matka Maria ze swoim życiem, a raczej okruchami życia. Ulice Laredo rzeczywiście potrafią zasmucić, zaniepokoić. Kolejne strony napawają trwogą o los bohaterów, bo McMurtry nie stosuje taryfy ulgowej dla nikogo. Dziki Zachód, a raczej jego kres jest okrutny dla wszystkich, którzy postanowią pozostać choć jedną nogą w „starych czasach”. Niezwykła literatura.
Autor: Larry McMurtry
Tłumaczenie: Michał Kłobukowski
Ilość stron: 484
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 165 x 235 mm