Will Lockhart przybywa do miasteczka Corodano i ma jeden cel. Chce odnaleźć człowieka, który upłynnił wśród plemienia Apaczów karabiny powtarzalne. Ta transakcja przyczyniła się do masakry oddziału, w którym był brat Willa. Trop wiedzie właśnie do miasteczka Corodano. Jako nowo przyjezdny nie ma tu jednak łatwo, bo obcych traktuje się tu nie najlepiej. Lockhart jest wprawdzie małomówny i nie rozpowiada wszem i wobec o swoim celu, ale i tak szybko popada w konflikt z Alekiem Waggomanem, właścicielem wielkiego rancza i jego sadystycznym synem Dave’em.
Klasyczny western, ostatni wspólny reżysera Anthony’ego Manna i aktora Jamesa Stewarta był jednym z pierwszych powstałych w CinemaScope. Szerokoekranowa realizacja poskromiona przez Charlesa Langa zaowocowała pięknymi planami z monumentalnie wręcz uchwyconymi pejzarzami. Fabularnie Mściciel z Laramie jest bardzo bogaty. Ten główny wątek poszukiwania ludzi odpowiedzialnych za sprzedaż karabinów przebija się ciągle z tła, ale Lockhart nie ma po prawdzie czasu, ani sposobu zająć się priorytetami. Na początku oskarżony o kradzież popada w kolejne tarapaty, zawsze z udziałem wspomnianego nadpobudliwego Dave’a. Miasteczko Corodano skojarzyło mi się z tymi wszystkimi mieścinami kreowanymi kilkadziesiąt lat później przez chociażby braci Coen, w których było mnóstwo zależności pomiędzy mieszkańcami. Tworzy się przez to równocześnie gęsta atmosfera, która przywodzi na myśli kino noir. Kryminalne podłoże nie pozwala jednak zapomnieć z jakim gatunkiem mamy tu do czynienia, jest tu bowiem wszystko z czym wiąże się western. Piękne plenery, Indianie, strzelaniny, bójki. Realizacyjnie rzecz również stoi na wysokim poziomie, a jedną z moich ulubionych scen jest ta, gdy Will zauważa w miasteczku Dave’a, z którym zamierza wyrównać rachunki. Kamera skierowana jest na Willa i usuwa mu się jednocześnie z drogi oraz cofa przed jego krokiem. Will napiera w kierunku obiektywu z początku powoli, wkrótce przyspiesza kroku, by ostatecznie dopaść brutala Dave’a. Widać przy tym dużą determinację kowboja, a jednocześnie sporo emocji, które z każdym krokiem doprowadzają do wybuchu.
Mściciel z Laramie oferuje więc nie tylko zajmującą (chociaż głównie z początku, bo karty zostają zbyt szybko odkryte) zagadkę, ale też ciekawe podłoże psychologiczne u postaci. Ciekawa jest więc zależność na linii ojciec, a syn. Równie zajmująca jest znajomość pomiędzy właścicielem rancza, a właścicielką konkurencyjnego Barbarą (Cathy O’Donnell), z nazwiska również Waggoman. Intrygujące jest to, że chociaż Stewart stworzył bohatera zdeterminowanego, to jednak bardzo ludzkiego, nie do końca jednoznacznego. Nie ma też w nim jakiejś ogromnej siły przebicia, wielkiej charyzmy, a raczej głównie i przede wszystkim upór. Dochodzi nawet do tego, że widz myśli, że mściciel z Laramie być może nie dokona tej swojej zemsty. Stawia to Mściciela z Laramie wśród filmów, które przedstawiają wydarzenia i postaci realistycznie, nie ma tu naciąganych momentów, bohaterowie nie są nieśmiertelni, są również pełni wad. Przy takich zaletach Anthony Mann mógłby więc pokusić się o jeszcze bardziej brutalną i ponurą tonację, bo scenariusz zdecydowanie na to pozwalał.
Czas trwania: 103 min
Gatunek: western
Reżyseria: Anthony Mann
Scenariusz: Philip Yordan, Frank Burt, Thomas T. Flynn
Obsada: James Stewart, Arthur Kennedy, Donald Crisp, Cathy O’Donnell, Alex Nicol
Zdjęcia: Charles Lang
Muzyka: George Duning