Czym jest dla mnie nowy Matrix? Daleki od rewolucji, blisko próby pogodzenia się z własnym losem. Nie warto już uciekać na siłę z iluzji i na pewno trzeba próbować otaczać się istotami, które nam dobrze życzą. Czy jest to bowiem świat realny, czy wymyślony, dobrze jest mieć koło siebie bratnią duszę, wspaniale, gdyby towarzyszyło temu jakieś uczucie. Wtedy będzie łatwiej przetrwać nadchodzące lata, dekady i całe życie.
Nie można dłużej tego ukrywać. Nigdy nie byłem wielkim fanem filmu Matrix, tego „przełomowego” dokonania na polu kinematografii. Nigdy nie włączałem się do dyskusji o tym, jaki to był (jest) wielki film, oryginalny i wspaniały. Widziałem go pewnie dwa razy, ale dzisiaj, po latach, pamiętam tylko obrazki i to, o czym w prześmiewczy sposób przypominają twórcy (a pewnie głównie i przede wszystkim Lana Wachowski) w Matrix Zmartwychwstania: bullet time, agenta smitha, tę walkę w korytarzu. Cała reszta pomiędzy scenami akcji to wcale nie taki oryginalny koncept na świat równoległy, który swoich początków miał wiele, chociaż twórcy inspirowali się bezpośrednio powieścią Simulacron-3 Daniela F. Galouye’a (która notabene została zekranizowana przez Rainera Wernera Fassbindera w 1973 roku pod tytułem Świat na drucie). Tutaj, w Zmartwychwstaniu, Lana Wachowski zdobyła się na akt niemalże heroiczny w stosunku do swojego największego sukcesu kasowego. Tą odważną demitologizacją mitu o filmowym Matriksie, w sposób w pełni świadomy, odrzuciła większość rzeczy, które mogła umieścić w ramach „idealnego sequelu”. Jasne, pokusiła się o wykorzystanie nostalgii, ale ta sama nostalgia i przypominanie tak licznych fragmentów, przywoływanych w skali 1:1 nie służy (moim skromnym zdaniem) dostarczaniu tak zwanego fanserwisu (nie cierpię tego słownego tworu), a głównie wyjaśnieniu, że Matrix jako film był iluzją. Lana Wachowski sama więc obdziera swoje dziecko z kultu, naigrawa się z filmowej branży (czy też po prostu z korpo myślenia, w którym pragnie się zmonetyzować każdy oddech). Spośród tego wszystkiego wyciąga rzecz najważniejszą, uczucie, które mogło i miało prawo zaistnieć pomiędzy dwójką ludzi, Neo i Trinity. To też jest głównym motywem filmu, który to motyw zresztą jest wciąż dobrze obudowany kinem akcji.
Entuzjaści pierwszego Matrixa rzeczywiście mogą być niezadowoleni, ale w gruncie rzeczy, sądzę, że sami nie wiedzieli czego chcieliby od czwartej części. Lana Wachowski nie miała tak łatwo (teoretycznie) jak chociażby Danny Boyle (vide powroty do realizacji filmowych sequeli po dekadach). Trainspotting 2 wypełniony tą dziwną niepokojącą melancholią był doskonały, ale de facto nie opowiadał niczego nowego. Matrix Zmartwychwstania to opowieść nowa, w nowym stylu, dla nowych widzów. Tytuł mający jednak wiele niepotrzebnych elementów (menażeria sympatycznych robotów) i tyleż samo epickich scen (deszcz botów w finale) oceniam śmiało jako dobry powrót do marki. Nie dało się przecież wskrzesić tej opowieści kontynuując wszystkie wątki. Nikt już nie pamięta drugiej i trzeciej części, a i reżyserka nie wraca do nich w Zmartwychwstaniu (nie wraca?). Sugeruje więc, że wtedy to był film akcji z przesłaniem, którego uczepiło się zbyt wielu widzów, traktując rzecz niepotrzebnie jak religie. Dzisiaj Lana Wachowski serwuje ważne i pokrzepiające przesłanie nie zapominając, z jakiego gatunku wywodzi się Matrix.
Czas trwania: 148 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Lana Wachowski
Scenariusz: Lana Wachowski, Aleksandar Hemon, David Mitchell
Obsada: Keanu Reeves, Carrie-Anne Moss, Jada Pinkett Smith, Lambert Wilson, Yahya Abdul-Mateen II, Jonathan Groff, Jessica Henwick, Priyanka Chopra
Zdjęcia: John Toll
Muzyka: Johnny Klimek, Tom Tykwer