Ostatniej nocy w Soho

Marzyciele i ich wizje. Wielu ich było w kinie i na różne sposoby doświadczali swoich projekcji. Przenosili się do innego świata, lepszego, bardziej kolorowego, gdzie czuli się bezpiecznie, mogli przeżywać przygody, rozmawiać z intrygującymi historycznymi postaciami, być przede wszystkim sobą. Zaczynając od Billy’ego kłamcy w filmie Johna Schlesingera z 1963 roku, przez chociażby Bastiana z Niekończącej się opowieści po bohaterkę filmu Ostatniej nocy w Soho, Eloise Turner. Eloise u reżysera Edgara Wrighta to młoda, cicha, spoglądająca częściej w chodnik niż przed siebie dziewczyna, która marzy by zostać sławną projektantką mody. Idąc przez życie nie rozpycha się łokciami, nie potrafi odpowiedzieć na zaczepki i raczej dryfuje na fali. Pochodzi z prowincji, ale dostała stypendium na londyńskiej uczelni, gdzie czeka ją twarde zderzenie z prowokacjami, chaosem, zaczepkami imprezowych dziewczyn i całą masą niebezpieczeństw, które przecież mogą czyhać na młodą dziewczyną w wulgarnym Londynie. Ucieczką dla Eloise jest właśnie Londyn z lat 60. Przenosi się tam flirtując z sennymi marzeniami odpływając ku lepszym, bezpieczniejszym (teoretycznie) dla niej czasom. Dokładnie tak jak w filmie Billy kłamca, który był czołowym reprezentantem Brytyjskiej Nowej Fali. Billy kłamca tworzył sobie w głowie królestwo Ambrosii, w którym był władcą i gdzie wszyscy go kochali. Eloise przenosi się do Londynu lat 60. i towarzyszy młodej przebojowej Sandie, w którą wciela się równie przebojowa Anya Taylor-Joy. Sandie wchodzi z przytupem do klubu muzycznego i chce z miejsca zawładnąć sceną i publiką. Nietrudno się w niej zakochać, zapomnieć się, bo Sandie hipnotyzuje całą sobą. Dziewczyna poznaje „menadżera”, a ten z miejsca obiecuje jej sławę i pieniądze. Jednak Edgar White nie kreuje tutaj pięknej historii kopciuszka, bo opowieść szybko skręca na inne tory, mroczne i kryminalne. Iluzja, która staje się częścią życia młodej studentki przenosi się do współczesności i odbija na jej stanie psychicznym. To klasyk, w którym główna bohaterka traci kontakt z rzeczywistością, przestaje odróżniać fikcję od prawdy. Lata 60. z jednej strony zawładnęły jej życiem, z drugiej strony, złe rzeczy, które wydarzyły się kilkadziesiąt lat temu, wciąż drzemią pod tymi ulicami. Miejsce przecież jest to samo, tylko ludzie starsi. Zbrodnia sprzed lat wcale nie została tak całkowicie zapomniana. Ona oddycha, a gdy Eloise zaczyna grzebać głębiej i głębiej wnet dostaje na odlew.

Miałem na początku pewien problem z filmem Edgar White’a. Drażniło mnie coś, co prawdopodobnie błędnie odczytałem jako fałszywa nutę. Tak jakby reżyser takich przebojowych filmów jak Baby DriverWysyp żywych trupów i innych, nie boję się napisać, kultowych już tytułów, starał się nakręcić obraz, który przede wszystkim ma być cool as hell. Innymi słowy wydawało mi się, że Ostatniej nocy w Soho pracuje tak mocno na to, żeby być owym „dziełem kultowym”, że ostatecznie będzie tak samo „wartościowy” jak Efekt motyla, który przecież za dużo nie oferował poza pomysłem (chyba nie muszę tłumaczyć, że to subiektywna opinia). Wszystkie obawy znikają, gdy do głosu dochodzi kunszt Wrighta na poziomie formalnym. Opowieść sama w sobie nie jest zaskakująca, twist też raczej z tych mało wbijających w fotel, ale cała reszta urzeka wykonaniem. Dla takich filmów stworzono sale kinowe, bo Edgar White wie jak wykorzystać kadr, muzykę i jak zespolić to, co stare z tym co nowe. Klasyka w objęciach nowych technologii smakuje jak kino, które nie ma prawa się zestarzeć, bo Wright łapie za ogon wiele technik i zaskakuje świeżością i kreatywnością. Sam pomysł na zdjęcia trikowe, gdy przez lata 60. płynie Anya Taylor-Joy wespół z (przy lustrzanych odbiciach) Thomasin McKenzie jest fenomenalny. System luster, efekty specjalne i gra aktorska powoduje, że Ostatniej nocy w Soho to koronkowa robota całego zespołu ludzi.

Tematycznie również dostajemy, jak to zwykle bywa u Wrighta, pewnego rodzaju miks gatunkowy. Najłatwiej wskazać thriller, ale już samo wykorzystanie ścieżki dźwiękowej i ruchu postaci przywołuje na myśl poprzedni film reżysera, czyli Baby Driver. Można się spotkać z opiniami, do których po seansie Ostatniej nocy w Soho jestem skłonny się przychylić, że Wrighta coś cały czas pcha w kierunku musicalu. Thriller, musical, a do tego wszystkiego dużo miłości do horroru, w tym tego europejskiego z półwyspu Apenińskiego. Tak, wyczuwa się tu spływający delikatnie po ściankach żółty nurt, który rozrywa celuloidową taśmę ostrym cięciem noża. Finał to formalny majstersztyk, narkotyczny morderczy trans, który jest idealnym domknięciem historii o marzycielce, która pozwoliła sobie żyć filmowym snem.

Ostatniej nocy w Soho to kolejny przebój, dopieszczone cacko, które skazane jest na sukces. Przycięte na wymiar, młodzieżowo odjechane, klasyczne muzycznie, łapiące w nawias kilka gatunków. Bardzo energetyczny.

Patryk Karwowski


Czas trwania: 116 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: Edgar Wright
Scenariusz: Edgar Wright, Krysty Wilson-Cairns
Obsada: Thomasin McKenzie, Anya Taylor-Joy, Matt Smith, Michael Ajao, Terence Stamp, Diana Rigg
Zdjęcia: Steven Price
Muzyka: Steven Price

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?