Maxa poznajemy, gdy ten próbuje popełnić samobójstwo. Wkłada w usta pistolet, broń się zacina, Max roztrzęsiony wychodzi z mieszkania. Nie ma planu, a gdy dociera do kolejowej stacji, wybiera Brukselę, chociaż mógłby pojechać gdziekolwiek. W historii kina było już wiele takich postaci, ale najbliżej Maxowi (i całej filmowej strukturze Brukselskiej nocy) do Johnny’ego z Nagich Mike’a Leigh. Łączy te dwa filmy rzeczywiście wiele, ale nakręcona 10 lat wcześniej Bruksela nocą wygrywa bardziej ponurym nastrojem, a sam finał jest z tych wyjątkowo pesymistycznych.
Bruksela nocą to poniekąd kino drogi, bo w drogę wybiera się Max Szwenda się bez celu ((świetny melancholijny start przy oszczędnych kompozycjach muzycznych stworzonych przez Raymonda van het Groenewouda), prowokuje przechodniów, zachodzi do knajp i pije. Nie jest rozmowny, a jednak jego zachowanie, smutek wypisany na twarzy, pustka w spojrzeniu intryguje przygodnie poznaną barmankę, która próbuje się do niego zbliżyć. I w tej atmosferze, szarej, ponurej, przybijającej upływa nam seans. Max nie otwiera się w trakcie tej drogi przez miasto, a i z jego zachowania ciężko cokolwiek odczytać. Czy przed czymś (przed kimś?) ucieka, czy raczej spada w nicość? Na początku chciał przecież umrzeć, więc czy w dalszym ciągu ma zamiar to zrobić? Max, gdy tylko znajduje się w pobliżu telefonu próbuje się do kogoś dodzwonić. Bezskutecznie. I gdy widz myśli, że Bruksela nocą jest po prostu gorzką przypowieścią o niedoszłym samobójcy, który rozrywa swoją duszę w autodestrukcyjnym amoku, dostajemy obuchem, bo finał zamyka wszelkie drogi ratunku. Całe cierpienie staje się jasne, rozwiązanie stanęło w martwym punkcie, pozostaje zgasić światło nad mężczyzną.
Można wyczytać wśród tekstów opisujących Brukselę nocą, że jest to film bardzo ważny dla kinematografii belgijskiej, bo temat i klimat stoją w opozycji do wszystkich tytułów, które powstały w kraju w tamtym okresie. Reżyserem, jednocześnie debiutującym na tym polu był Marc Didden, dziennikarz muzyczny, który w latach 70. pracował dla magazynu HUMO i w końcu postanowił spróbować swoich sił jako filmowiec. Filmy, które tworzył na podstawie własnych scenariuszy zdobywały uznanie krytyków, a ja podejrzewam, że w jego rodzimej Belgii mogły być obrazami kultowymi. Przecież Bruksela, choć sfotografowana w tak smutny sposób wcale nie odstrasza, wręcz odwrotnie. Jest coś zajmującego w tych obrazach, miejscach, ludziach. Przez to wszystko Bruksela nocą jest doskonałym zapisem miejsca i czasu, a praca Marca Diddena przypomina czasem dokonania Jima Jarmuscha. Spotkania z ludźmi, wędrówki po miejscówkach, które niekoniecznie mógłby się stać turystycznymi atrakcjami zbliżają wszak widzów do stolicy Belgii. Miasto nocą jest przedstawione naturalnie, niczym świadek wydarzeń. To dobry film, ciekawy na kinowej mapie Europy, pewnie lekko przegadany, ale ze świetnym oryginalnym scenariuszem.
Czas trwania: 92 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Marc Didden
Scenariusz: Marc Didden, Dominique Deruddere
Obsada: François Beukelaers, Ingrid De Vos, Wśród Chakir
Zdjęcia: Willy Stassen
Muzyka: Raymond van het Groenewoud