Teoretycznie głównym tematem najnowszego filmu Ridleya Scotta jest dochodzenie sprawiedliwości, ale satysfakcja i droga dla poszkodowanej (i rzeczywista niezawisłość sądu) jest taka jak w filmie Młot na czarownice Otakara Vávra. Przekaz jest zresztą podobny. W trakcie seansu obu filmów wnętrzności mogą się przewrócić widzowi ilekroć słyszy „niech Bóg osądzi”.
Zauważyłem, że nawet ci hejtujący ostatnie dokonania Ridleya Scotta są mu tym razem przychylni. Zostawię ich w spokoju, bo nie po drodze mi z tymi, którzy narzekali na ostatnie filmy reżysera. Ja pozostałem wierny i nie zawiodłem się i tym razem. Ostatni pojedynek, chociaż oparty o wydarzenie historyczne ze znanym finałem, ogląda się w wielkim napięciu (i z niesłabnącymi emocjami od początku). I chociaż został nakręcony w średniowiecznych realiach jest bardzo współczesny, a jednocześnie zrywa wszelki romantyzm (wręcz rozszarpuje tę ułudę), którzy co niektórzy mogliby wiązać z tamtymi czasami. To samo średniowiecze u Ridleya Scotta jest podłe, brudne i liczy się tylko męska władza. Twórca mówi nam, że owszem, warto o średniowieczu czytać, uczyć się, ale niech nikomu nie przyjdzie do głowy o nim pomarzyć i do niego wracać. A przecież tacy są dzisiaj. Ja (ale nie tylko po seansie, bo zawsze szedłem po jednej stronie) mam apel. Niech średniowiecze pozostanie w średniowieczu, w książkach historycznych, albo na filmowych kliszach.
Ridley Scott nakręcił Ostatni pojedynek w bardzo ciekawej formie. prezentując trzy wersje wydarzeń, które doprowadziły do tytułowego pojedynku. Jest więc przedstawiona wersja wydarzeń dwóch mężczyzn i kobiety, która de facto jest tu najważniejszą osobą dramatu. Na polu zmierzyli się Jacques Le Gris i Jean de Carrouges. Walczyli o „sprawiedliwość”, ale inaczej niż w cudzysłowie wziąć tego nie można. Otóż Marguerite de Carrouges (wspaniała Jodie Comer), żona naszego rycerza została zgwałcona przez Le Grisa, a jedyną formą dojścia do prawdy, jaką znali w średniowieczu, był pojedynek. Ten wszak wyszedł już z „mody” i został wcześniej zakazany, ale na gorącą prośbę Jeana de Carrougesa, król Karol VI zgodził się raz jeszcze dać trochę radości pospólstwu. Werdykt dla poszkodowanej uzależniony jest od umiejętności na polu bitwy dwóch mężczyzn (uparci, pełni buty, który chodzi głównie o własne „dobre imię”) i nie ma nic wspólnego z ewentualnym śledztwem. Jasne, bądźmy uczciwy, robota detektywistyczna w średniowieczu leżała i trudno było rzeczywiście skupić się na twardych dowodach, więc zawsze kończy się na „słowo przeciwko słowu”. Nic z tym nie zrobimy, nie można było inaczej, możemy być tylko świadkami wydarzeń. Realia to jedno, jakie były każdy wie i każdy musi je przyjąć z pokorą. Pomijam sytuację polityczną, ale cywilizacja była na takim, a nie innym etapie. Mury były zimne, ludzie siedzieli ciągle przy świecach, rozrywki też z tych raczej męczących. A jednak z tym wszystkim, jak pokazuje Scott można było się pogodzić. Gdy natomiast przyszło do poszanowania godności kobiety dostajemy średniowiecze nie tylko z nazwy i gdy uważnie się przyjrzymy zachowaniu możnych, chciałoby się powiedzieć, cóż, za dużo się nie zmieniło. Drapieżnicy wciąż są drapieżnikami, za władcami (dzisiaj uprzywilejowanymi w różny sposób) stoją rzesze prawników, a wypchany portfel nie raz jeszcze zapcha gębę gadatliwym. Ridley Scott pokazuje więc średniowiecze, ale mówi o dniu dzisiejszym, Tyle z gorzkiego przesyłania i prezentacji mroków średniowiecza.
Ostatni pojedynek to jednak nie tylko wyjątkowo aktualna wymowa, ale też fantastyczna oprawa i doskonałe aktorstwo. Scott już udowodnił wieloma filmami wcześniej, że jest perfekcjonistą jeśli chodzi o detale, a Ostatni pojedynek aż mieni się szczegółami. Zwróćcie uwagę na scenografię, podejście do tematu od strony inscenizacji wydarzeń i rekonstrukcji komnat, budynków, rynsztunku. Wspaniała sprawa. Już dawno zresztą nie dostaliśmy tak pełnego przepychu widowiska, tutaj zaangażowanego w jakąś sprawę, ale też dostarczającego rozrywki czysto filmowej. Scott przez realizację choćby potyczek wojsk (jest ich kilka) przypomniał nam, że ostatni raz takie brutalne sceny obłędne zdjęcia Dariusz Wolskiego) widzieliśmy u Mela Gibsona w Braveheart. Wojna jest pełna przemocy, starcie trwa do końca i nie ma taryfy ulgowej. Praca dźwiękowców przypomina te najlepsze dokonania na tym polu, a mnie skojarzyła się (co może wydać się na początku dziwne, ale jednak) strzelaninę w Gorączce Manna. Szczęk mieczy jest czysty, metaliczny i bolesny. Czułem wręcz jak blisko to wszystko się rozgrywa. To świetny film, a ryzykowny na pierwszy rzut oka wybór aktorów, był jednak sprawą przemyślaną. Prywatnie przyjaciele Affleck i Damon (tutaj również jako współtwórcy scenariusza) wspierani przez fantastycznego jak zwykle Adama Drivera uchwycili każdy zamysł reżysera, ale też świetnie bawili się swoimi rolami. Nawet Affleck, tak bardzo współczesny w niektórych momentach, pasował jednak, bo stał się niejako pomostem właśnie w tej filmowej wymowie i przesłaniu, że średniowiecze owszem, skończyło się, ale w niektórych umysłach, czy w niektórych miejscach trwa dalej. Nie chodzi więc tylko o postęp cywilizacyjny, a o naszą naturę i obowiązujące prawa. Główną bohaterką Ostatniego pojedynku jest kobieta i nie może nam to umknąć. Kobieta wczoraj miała nieporównywalnie mniejsze prawa, ale co istotne, gdy dochodzi do gwałtu (a nawet przed, bo przecież „ubrała” się niestosownie), zachowania, wyparcie ze strony innych (często najbliższych), pokazuje, że średniowiecze nas otacza i trzeba wciąż walczyć z entuzjastami tamtych czasów.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 152 min
Gatunek: historyczny
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Nicole Holofcener, Ben Affleck, Matt Damon, Eric Jager (na podstawie książek)
Obsada: Matt Damon, Adam Driver, Jodie Comer, Ben Affleck, Marton Csokas
Zdjęcia: Dariusz Wolski
Muzyka: Harry Gregson-Williams
PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?