Adam Lewandowski prowadzi blog na FB W jednym ujęciu, ale de facto teksty Adama możecie przeczytać (usłyszycie go też w eterze) w wielu miejscach. Recenzuje, przeprowadza wywiady i pisze. Pisze dużo, a dzisiaj wskrzesza na Po napisach cykl Niedocenione.
Postawiłem na rok 1991, a swoistą patronką tego tekstu jest Jennifer Connelly, która wystąpiła w dwóch z trzech omawianych produkcji. Będzie komedia rozgrywająca się prawie w całości w centrum handlowym, adaptacja komiksu będąca prototypem opowieści z kinowego uniwersum Marvela i film o starciu trudnej młodzieży z kolumbijskimi terrorystami. Zapraszam do lektury!
Szansa dla karierowicza (1991), reż. Bryan Gordon
Kiedy spojrzymy na początki kariery Jennifer Connelly, to jest tam wiele interesujących, różnorodnych tytułów. Przecież debiutowała jako nastolatka u samego Sergio Leone w Dawno temu w Ameryce, a potem występowała m.in. u Dario Argento i Dennisa Hoppera. Ja chcę jednak zwrócić uwagę na film Szansa dla karierowicza, do którego scenariusz pisał John Hughes. Jego nazwisko powtarza się bardzo często w kontekście filmów o dojrzewaniu utrzymanych w ejtisowej estetyce. Gdy w recenzji współczesnego filmu ktoś napisze coś w stylu: „Jak u Johna Hughesa”, to staje się to nostalgiczną pochwałą. Akurat omawiany film jest jedną z mniej znanych rzeczy, przy których współpracował.
Główny bohater, Jim, jest nałogowym kłamcą snującym opowieści o życiu pełnym sukcesów. Rzeczywistość jest jednak nieco inna, zwalniano go prawie ze wszystkich możliwych prac w mieście, a rodzina pragnie, aby dorosły już syn wyprowadził się wreszcie z domu. Póki co chłopak nadal próbuje przegadać sobie drogę przez życie pomimo, że nie wychodzi to najlepiej. No ale cóż, ojciec załatwia mu pracę stróża nocnego w lokalnym centrum handlowym i trzeba zabrać się do roboty. W trakcie nocnej zmiany przekonuje się, że wcale nie jest sam w budynku. Natrafia tam na Josie, dziewczynę z bogatego domu buntującą się przeciwko swojemu ojcu. A zajrzy tam również duet niezdarnych przestępców poszukiwanych przez policję. Fabuła filmu funkcjonuje więc trochę jako fantazja nieudacznika marzącego o lepszym życiu. Nagle pojawia się piękna dziewczyna, niebezpieczeństwo i możliwość zmiany. Hughes podlewa to charakterystycznym dla siebie satyrycznym sosem, choćby w przedstawieniu relacji rodzinnych czy środowiska pracy w centrum handlowym. W dodatku pojawia się próba nadania charakteru nie tylko Jimowi, ale również Josie. Nie jest to oczywiście zbyt wyrafinowane, ale chociaż odrobinę wychodzi ze schematu najpiękniejszej dziewczyny w mieście. Film jest wypełniony humorem sytuacyjnym, który będzie działał lub nie, w zależności od tego, czy główny bohater Was bardzo irytuje. Wciela się w niego Frank Whaley, którego kojarzyć można głównie z tego, że został zabity przez Julesa i Vincenta w Pulp Fiction.
Nastolatkowie oglądający Szansę dla karierowicza na początku lat 90. mogli zapamiętać stąd głównie widok młodej Jennifer Connelly siedzącej w obcisłej bluzce na mechanicznym koniu działającym na wrzucanie monet (wiem, to brzmi źle). Ale w tym filmie jest coś więcej – próba uchwycenia niedojrzałości, zagubienia i fantazjowania o lepszej przyszłości. Najlepiej wypadają sceny, gdy Jim i Josie zaczynają ze sobą rozmawiać i próbują opowiedzieć coś o sobie. To szlachetne momenty, w których do przerysowanej komedii wlatuje trochę prawdziwego życia. Zarysowują bowiem podziały klasowe, a także mówią więcej o młodocianych bohaterach, którym daleko do ideału.
Człowiek rakieta (1991), reż. Joe Johnston
Myślicie, że sukces kinowy Marvela zaczął się od Iron Mana? Ludzie marzyli o supermocach pewnie jeszcze wtedy, gdy polowali na mamuty. Ale żeby nie wybiegać tak daleko w przeszłość, to w 1991 roku osoby decyzyjne z wytwórni Walta Disneya postanowiły stworzyć filmową wersję komiksu The Rocketeer – po polsku bardzo ładnie brzmiący Człowiek rakieta. Między innymi dzięki takim produkcjom powstały fundamenty pod późniejszą, bezpieczną konwencję superbohaterską Marvela zapewniającą globalny sukces finansowy. Za reżyserię wziął się zresztą Joe Johnston; ten sam, który po latach odpowiadał za realizację filmu Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie.
Historia skupia się na aspirującym pilocie, który wprawdzie nie odkrywa supermocy w sobie, ale odkrywa specjalny sprzęt umożliwiający latanie z zabójczą prędkością. Pech chce, że za tym ekwipunkiem uganiają się zarówno agenci służb specjalnych, jak i typy spod ciemnej gwiazdy. Całość jest dosyć wiernie zbliżona klimatem do pulpowych komiksów z lat 30. uwzględniejących widmo nadciągającej wojny. W tym filmie nawet gangsterzy przechodzą na jasną stronę mocy, gdy nadciągnie zagrożenie z zewnątrz (może nie Red Skull, ale całkiem blisko). Czarny charakter jest doskonały – to zakłamany hollywoodzki gwiazdor filmów płaszcza i szpady. Pomimo lekkiego tonu scena, w której manipuluje naiwną dziewczyną, wydaje się być jeszcze bardziej aktualna w dzisiejszych czasach. Działają również relacje pomiędzy bohaterami, choć w niektórych przypadkach są ledwie naszkicowane. Na drugim planie jest nawet Howard Hughes, który jako bogaty geniusz robi trochę za Tony’ego Starka tego świata.
W filmie Johnstona kluczowa jest samoświadomość pozwalająca na dostarczenie bezpretensjonalnej rozrywki. To właśnie takie podejście stało się potem esencjonalne dla budowania kinowego uniwersum Marvela. Co ciekawe, w Człowieku rakiecie inscenizacja scen była na tyle pomysłowa, że wiele z nich pomimo upływu czasu wygląda dobrze nawet dzisiaj. W epoce, gdy adaptacje komiksów były uważane za coś gorszego, powstał film bezwstydnie podkreślający swój komiksowy rodowód. Czy może być coś piękniejszego niż pełna one-linerów finałowa walka, która rozgrywa się w płonącym sterowcu?
Szkoła wyrzutków (1991), reż. Daniel Petrie Jr.
Zastanawialiście się kiedyś, co robił Sam, zanim poznał Pana Froda? A może był niezłym łobuzem? Wcielający się w niego Sean Astin w Szkole wyrzutków gra najtrudniejszego nastolatka w całym kraju. Wyrzucano go z wielu szkół, bo ciągle łamie zasady i pociąga za sobą innych. Ale w szkole zarządzanej przez Edwarda Parkera (specjalista od ról zwierzchników Louis Gossett Jr.) nie będzie tak łatwo zostać wyrzuconym, bo dyrektor spróbuje zrozumieć chłopaka. Tylko że niespodziewanie budynek zostanie przejęty przez kolumbijskich terrorystów, których szef chce doprowadzić do zwolnienia swojego ojca z amerykańskiego więzienia. Tak się składa, że część uczniów pochodzi z bogatych domów i opłaca się mieć ich za zakładników.
Szkoła wyrzutków jest tak daleko od kina familijnego, jak to tylko możliwe. Już w ciągu pierwszych kilku minut terroryści wypychają przez okno kobietę, która roztrzaskuje sobie głowę na schodach. A chwilę później, najwyraźniej dbając o równość płci, wyrzucają z helikoptera sędziego. Gdy akcja toczy się już w okupowanej szkole, to w wypadku nieposłuszeństwa zamiast klapsów uczniom grozi pobicie lub śmierć. Dostajemy konkrety – gdy ma być brutalnie, jest brutalnie, gdy ma być zabawnie, jest zabawnie. To jednak wciąż rozrywka pochwalająca przy okazji politykę nie negocjowania z terrorystami. Rozrywka z dzisiejszej perspektywy całkiem kontrowersyjna, ale dzięki temu bardziej zapisująca się w pamięci. Pewne elementy tej historii są podobne do Szkoły kadetów z 1981 roku. Tam jednak było zdecydowanie bardziej poważnie, a film stawał się przekonującą metaforą dotyczącą zarówno edukacji, jak i nastrojów społecznych w Stanach Zjednoczonych. W Szkole wyrzutków również pojawiają się dramatyczne wydarzenia, ale jest to równoważone humorem. Na początku ofiarami uczniowskich psikusów są nauczyciele, a potem właśnie kolumbijscy terroryści. W końcu tagline z plakatu brzmi: „Now years of bad behaviour are about to pay off” (w moim wolnym tłumaczeniu: „W końcu wszystkie złamane zasady na coś się przydadzą”).
Każdy z bohaterów jest wyrazisty i ma swoje pięć minut. Kluczowe jest działanie w grupie, bo przyda się zarówno siła mięśni, jak i znajomość elektroniki. Biorąc to pod uwagę, historia wpisuje się w podgatunek Men-on-a-Mission. W tym przypadku raczej Boys-on-a-Mission w zaledwie jednej lokacji, ale tak jak w klasykach typu Wielka ucieczka czy Parszywa dwunastka chłopaki będą mieli wiele zadań do wykonania, aby zrealizować plan i odnieść zwycięstwo. Mało rzeczy w kinie jest bardziej satysfakcjonujących niż zbuntowani nastolatkowie kopiący dupy terrorystom.