Jeżeli lubicie kino akcji, neony, japońską kulturę, celebrowanie przemocy (kilka scen przywodzi na myśl słynny Przychodzi po nas noc), porządną operatorkę, taniec z kamerą w rytmie wybijanym przez połamane ręce i nogi, to Kate będzie dla Was pozycją idealną. Ekranowy rozpieprz sygnowany jest nazwiskiem Mary Elizabeth Winstead (jestem jej absolutnym fanem), która wygląda tutaj zabójczo, a do tego każda z nią sekwencja może połechtać serca miłośników mordobić. Fabuła jest, nie ukrywam, sklecona naprędce, a pisanie o Kate jako o 'kinie zemsty’ jest nieco na wyrost. Nie ma co jednak znęcać się na wtórnym scenariuszem, bo w tym gatunkowym segmencie chodzi przecież o jedno, miło spędzony czas z heroiną, która potrafi zrobić użytek z noża, pistoletu, czy kieliszków do wina.
Historia Kate, głównej bohaterki, w którą z pazurem wcieliła się Mary Elizabeth Winstead zalicza regularne powroty na wielki ekran. Dzisiaj Kate, wczoraj Nikita. Była nieco niedoceniona Hanna z 2011 roku w reżyserii Joe Wright, widzieliście zapewne Columbianę, wspomnieć trzeba dylogię Quentina Tarantino Kill Bill. Ile by jednak nie wymienić następczyń Nikity Luca Besson (pamiętna Anne Parillaud w małej czarnej), jedno jest pewne – kino i widzowie kochają dziewczyny z pistoletami.
Taka też jest Kate, wychowana od dziecka w służbie kolejnej tajnej organizacji. Wdrożył ją tajemniczy V (Woody Harrelson), a teraz podróżują po kontynentach i wykonują zlecenia. Zawsze chodzi o zabójstwo, bo przecież Kate jest cynglem doskonałym. Nie spudłuje, nie kwestionuje rozkazów, chociaż pewne zasady są. Niestety w Osace wszystko poszło źle, a świadkiem zabójstwa została dziewczynka. To był punkt zwrotny w „karierze” Kate i kilka lat później zaczęła myśleć o wcześniejszej emeryturze. Ale wiecie jak jest z przejściem w stan spoczynku u płatnych zabójców? Dziwię się, że każdy z nich, po tylu filmach, jeszcze ma nadzieję, że można ot tak położyć wypowiedzenie. Kate jednak spróbowała i zaczęły się jej kłopoty, a na domiar złego jedyną jej przepustką, teraz, w krytycznej chwili, gdy znalazła się na wszystkich celownikach, jest tamta nastolatka, a jednocześnie krewniaczka szefa Yakuzy.
Kate niesie w sobie wiele dobra nie tylko od strony czystej akcji, chociaż temu wypada poświęcić osobny akapit. Zachłysnąć, pozytywnie, powinni się filmem wszyscy entuzjaści japońskiej współczesnej popkultury. Jest dużo azjatyckiej muzyki, a akcja rozgrywa się w Tokio, w samym sercu metropolii. Dostajecie więc japońską kulturą prosto w twarz, zaczynając od stylówek, przez architekturę, po aktorów, których ja przecież nie kojarzę, ale niektórzy być może rozpoznają wśród nich gwiazdorów ze scen muzycznych (jak Miyavi, gitarzysta i wokalista, który tutaj gra jednego ze zbirów). Nie zabrakło również bardziej doświadczonych aktorów z Japonii. jak Jun Kunimura.
Jednak nie tylko stylistyką stoi Kate, ale jest i świetna chemią pomiędzy japońską nastolatką, a zimną zabójczynią. Zderzenie kultur, życiowych motywacji, czy po prostu spojrzenia na świat zagrało w świetny sposób i mam wrażenie, że starsi widzowie, którzy będą lekko (co najmniej!) poirytowani osobą Ani ( Miku Martineau), reszta może być zachwycona (konieczny selfie z umierającą, ociekającą krwią zabójczynią na tylnej kanapie taksówki).
To całkiem przyjemny seans, dobry film o zabijaniu, ale też kolejny obraz z „przesłaniem”, że słowo „rodzina” można rozumieć na wiele sposobów. Ci najbliżsi nam ludzie wcale nie muszą najlepiej nam życzyć, a oparcie można znaleźć niekiedy w zupełnie przypadkowych osobach.
Czas trwania: 106 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Cedric Nicolas-Troyan
Scenariusz: Umair Aleem
Obsada: Mary Elizabeth Winstead, Miku Martineau, Woody Harrelson, Tadanobu Asano, Jun Kunimura
Zdjęcia: Lyle Vincent
Muzyka: Nathan Barr