Czy francuska czarna komedia z 1951 roku ma szansę podobać się widzom 70 lat po premierze? Zapewniam, że film Claude Autant-Lara nie stracił nic ze swojego uroku, a jego prześmiewczy charakter i dialogi zbudowane w większości na dwuznaczności potrafią oddziaływać na widza z taką samą mocą jak wówczas. Nie można w przypadku tego tytułu pisać skupiając się na pojedynczych elementach, doskonale utrzymanym tempie, nośnej fabule, czy pierwszorzędnym aktorstwie z brylującym w każdej scenie Fernandelem. Czerwoną oberżę doceniam jako całość, dzieło, które trzeba jednak oglądać uważnie, by wyłapać każdy jeden sytuacyjny dowcip, przytyk w kierunku kleru, władzy, danej grupy społecznej. Piętrzące się tutaj aluzje to crème de la crème tego filmowego utworu i coś, dzięki czemu Czerwona oberża powinna dzisiaj zjednać niektórych sarkastycznie nastawionych widzów. Nie można również jasno podzielić postaci na pozytywnych i negatywnych bohaterów. Wprawdzie Czerwoną oberżę prowadzi od 20 lat z sukcesem trójka, napiszmy wprost i bez ogródek, morderców, ale dzisiejsi goście są również nie bez skazy. Geniusz Claude Autant-Lary polegał jednak na tym, że każdą z postaci uczynił na swój sposób sympatyczną. Nie ważne, czy właściciel karczmy ma na koncie setkę osób, które to aktualnie użyźniają glebę w ogrodzie, czy jest to starsza zamożna kobieta myśląca tylko o swoim bogactwie. Każdy z nich dostał szansę, by skraść serce widzowi. Wprawdzie na większości nie ciążą tak śmiertelne grzechy, ale u niejednego gościa, który tą feralną noc spędzi w Czerwonej oberży można z marszu wymienić przywary. Pycha, zarozumialstwo, krętacze i pewni siebie siebie bogacze, bogobojny zakonnik, który wydaje się wprawdzie serdeczny, ale i on przecież niejedno ma za uszami. To właśnie wokół niego zbudowana jest cała intryga, u której podstaw leży tajemnica spowiedzi.
Otóż Marie Martin (Françoise Rosay), żona oberżysty chociaż zabija, ma pewne zasady. Nie może pogodzić się z zabójstwem osoby kościelnej, więc chciałaby mu odpuścić. Poza tym jest przecież katoliczką i przy okazji chce się wyspowiadać. Jeszcze tylko upewnia się o tajemnicę spowiedzi i hejże, leci wyliczanka grzechów najcięższych. I od razu jakby lżej na duszy, bo przecież wszystko zostało wybaczone. Jednak zakonnik, chociaż tajemnicy spowiedzi musi dotrzymać, postanawia gości w jakiś sposób uratować. Zaczynają się podchody, różne próby wyprowadzenia ludzi na zewnątrz (tam panują trzaskające mrozy). „Wolałabym umrzeć, niż iść w taką pogodę”, słyszy od jednej z kobiet.
Czerwona oberża to przede wszystkim doskonała rozrywka i najczarniejszy z czarnych humorów. Gdy zestawimy ten humor i sam scenariusz z prawdziwymi wydarzeniami stojącymi za rzeczoną gospodą, nie powinno nam być już do śmiechu. Wprawdzie dzisiaj Czerwona oberża jest tylko atrakcją turystyczną, jednak w XIX wieku L’auberge rouge rzeczywiście było, niejednokrotnie, miejscem kaźni. Osoby odpowiedzialne za okrutne akty (morderstwa, gwałty, przypadki kanibalizmu, gdzie zabici stanowili część menu) Pierre i Marie Martin oraz ich pracownik Jean Rochette zostali straceni na gilotynie. Rzeczywisty horror Claude Autant-Lara ubrał w szaty komedii, z przymrużeniem oka opowiada o najstraszniejszych rzeczach, bawi się historią, ale nigdy nie wchodzi na pole zarezerwowany dla groteski. To dzieło przemyślane i kompletne ze wspaniałym finałem, kiedy to twórca zadaje ostateczny cios niezłomnym ludziom szerzącym wiarę. Nic nie jest bowiem dziełem przypadku i żadna modlitwa nie przyniesie, nigdy, pożądanych efektów. Wszystko jest wynikiem logiki, działań człowieka i ewentualnie rachunku prawdopodobieństwa. Również szczęścia, lub częściej nieszczęścia.
Gatunek: czarna komedia
Reżyseria: Claude Autant-Lara
Scenariusz: Jean Aurenche, Pierre Bost, Claude Autant-Lara
Obsada: Fernandel, Françoise Rosay, Marie-Claire Olivia, Jean-Roger Caussimon
Zdjęcia: André Bac
Muzyka: René Cloërec