Komandosi

O takich filmach zwykło się pisać krótko i zwięźle, zajebiste. Komandosi w reżyserii Armando Crispino mają jednak tak wiele atutów, że warto się nad nimi pochylić i przedstawić je w choćby paru akapitach. Widzowie są jednak różni i dla każdego z nich zachętą może być coś innego. Niektórych zaintryguje z pewnością fakt, że jednym ze współtwórców scenariusza jest przyszły maestro giallo Dario Argento. Innych porwie jeden z tematów przewodnich filmu, czyli podrzynanie gardeł nazistom. Słusznie. Ilu by jednak nie wymieniać tych drobnych elementów, to najważniejszą pozytywną cechą Komandosów, obrazu z nurtu macaroni combat, jest rozmach, tak dosłowny jak i tematyczny.

Akcja filmu osadzona jest w Afryce, pod koniec 1942 roku. Niemcy pod dowództwem feldmarszałka Erwina Rommela przemieszczają się w kierunku Egiptu. Sierżant Sullivan (Lee Van Cleef) szkoli starannie wyselekcjonowany amerykański oddział komandosów, by przejąć kontrolę nad strategicznym punktem w El Alamein. Komandosi składają się z amerykanów włoskiego pochodzenia. Żołnierze mają wybić w pień włoską kompanie, sojuszników nazistów i zastąpić ich na miejscu. Innymi słowy mają „zagrać” Włochów i przez kilka dni sprawować opiekę nad posterunkiem. W razie czego przyjąć z honorami przejeżdżających Niemców, zjeść razem spaghetti, cierpliwie czekać na posiłki. Nie muszę więc pisać, że misja wymaga wyjątkowych predyspozycji, sprytu, ale głównie zimnej krwi od wszystkich biorących w niej udział. I o ile Sullivan jest pewny wszystkich żołnierzy, to do nadzoru zostaje dokooptowany kapitan Valli (Jack Kelly), biurokrata, który wojnę znał do tej pory głównie z kronik filmowych.

Włoski reżyser Armando Crispino przez niespełna 10 lat nakręcił osiem pełnometrażowych filmów. Biorąc pod uwagę filmografię jego włoskich kolegów po fachu nie jest to wynik imponujący, ale liczy się pewnie jakość nie ilość. Co do niej (jakości) nie mogę odnieść się w pełni, ale jeżeli reszta tytułów prezentuje poziom zbliżony do Komandosów, to wypada zagłębić się w filmografię Crispino dokładniej. Dość napisać, że Komandosi oferują znacznie więcej niż kino wojenne z głównego nurtu. Rozmach to kilka konkretnych bitewnych potyczek z udziałem czołgów, wyrzutni przeciwpancernych, wybuchających składów amunicji, eksplodujących budynków. Ogień, świst kul, amok i krew to norma, ale emocji Komandosi dostarczają również, gdy akcja rozgrywa się teoretycznie na bardziej spokojnych tonach. Największe napięcie udziela się widzom, gdy może dojść do zdemaskowania amerykanów. Kamuflaż w rzeczy samej jest lichy, a plan trzyma się na kilku patentach. Cała scena w knajpie, gdzie przy jednym stole siedzą alianci i Niemcy to realizacyjny majstersztyk z kilkoma momentami na ostrzu noża (moim zdaniem są bardzo zbliżone do sceny z Bękartów wojny Quentina Tarantino). Cóż, nie sposób pisać o samych superlatywach produkcji i nie wspomnieć nic o głównym bohaterze, czyli sierżancie Sullivanie. 43-letni wówczas Lee Van Cleef stworzył kreację doskonałą. Sullivan to człowiek po licznych wojennych przeżyciach. W retrospekcjach wracamy do jednej krwawej akcji z przeszłości, a on sam, jak widać, nigdy nie wyszedł na prostą. Nosi w sobie spory uraz do przełożonych, a odbija się to na relacjach z kapitanem Vali. Sullivan jest niezwykle charyzmatyczny, jest też oschły, nie zna się na żartach i zależy mu tylko na bezpieczeństwie własnych podwładnych i powodzeniu misji. Stąd też ciągłe utarczki z kapitanem, z którego decyzjami i rozkazami trudno mu się zgodzić. Komandosi chowają jeszcze w zanadrzu wiele fantastycznych momentów, intrygujących elementów. Ciekawym tematem jest konflikt klasowy pomiędzy Sullivanem, a Vali, który uwidacznia się wyjątkowo mocno w momencie, gdy wykształcony Vali znajduje wspólny język z Niemcem, profesorem. To świetne męskie kin akcji, doskonale zaaranżowane z mocnym finałem, który zdaje się potwierdzać, że wojna to tylko polityka, bo poza frontem moglibyśmy być przecież przyjaciółmi.

Patryk Karwowski

Czas trwania: 112 min
Gatunek: akcja, macaroni combat
Reżyseria: Armando Crispino
Scenariusz: Menahem Golan, Don Martin, Artur Brauner, Lucio Battistrada, Armando Crispino, Stefano Strucchi, Dario Argento
Obsada: Lee Van Cleef, Jack Kelly, Götz George, Marilù Tolo, Joachim Fuchsberger, Heinz Reincke
Zdjęcia: Benito Frattari
Muzyka: Mario Nascimbene

PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?