Raczej nie odczytuję filmu Prano Bailey-Bond jako hołdu dla pewnej epoki video czy okresu, gdy w Wielkiej Brytanii gusta widzów próbowała okiełznać cenzura wycinając z filmów co smakowitsze kąski. To era cenzury, układania najsłynniejszej listy video nasties, naloty na wideo wypożyczalnie, telewizyjna nagonka na entuzjastów horrorów, którzy według prasy czy (przede wszystkim) organizacji religijnych byli zdeprawowanymi maniakami gotowymi po seansie podrzynać gardła najbliższym. To niezwykle ważne pod względem chociażby historycznym tło (migawki z telewizji, mądre głowy udające ekspertów w rzeczonym temacie, Margaret Thatcher na piedestale) jest chyba najciekawszym elementem z całego filmu, który przy mimo wszystko ciekawym scenariuszu rozbija się o sam reżyserski warsztat. Wydaje mi się bowiem, że Prano Bailey-Bond mając tak ciekawy koncept, nie do końca wiedziała jak związać składowe, jak łączyć smaki i jak, ostatecznie, podać do stołu. Miała wszak ciekawą bohaterkę obarczoną traumą z dzieciństwa, która jako pracownica British Board of Film Classification, lub innego pokrewnego podmiotu, zajmowała się przycinaniem filmów pod kategorie wiekowe nadające się do rozpowszechniania. Cały dzień oglądała więc dekapitacje, gwałty, gwałty po dekapitacji. Zresztą jedna „robota”, czyli seans Driller Killer Abla Ferrara daje mniej więcej pogląd na zakres pracy Enid (Niamh Algar). Trauma jednak wypełnia serce Enid i nie daje kobiecie spokoju. W wieku nastoletnim zaginęła jej siostra, a Enid wydaje się, że rozpoznała ją na jednym z prezentowanych filmów pod dość znaczącym tytułem Don’t Go in the Church (i słusznie, bo po co tam iść?). To punkt zapalny i moment, gdy odżywają wspomnienia. Enid rozpoczyna na własną rękę śledztwo i chce dotrzeć do aktorki.
Censor rzeczywiście lepiej wypada w krótkich zapowiedziach, nawet w zwiastunie niż ostatecznie jako sam utwór filmowy. Mało angażująca historia jest wypełniana naszymi wyobrażeniami i raczej próbą dopowiedzenia sobie soczystych fragmentów, których tutaj zabrakło. Atmosfera jest wprawdzie przednia, a klimat Censor oscyluje wokół gęstego i nieprzeniknionego. Wpływa na to i montaż, ale i decyzje podjęte przez reżyserkę względem prezentowanego filmu w różnych formatach obrazu. Dzieje się to płynnie i co chwilę łapałem się na tym, że (zaskoczony) odnotowywałem ten fakt, zapewne po dłuższym czasie. Zawężenie perspektywy, coraz bardziej ciasne kadry, przechodzenie do estetyki obskurnego VHS wzmaga wprawdzie doznania, ale nie daje nic ponad to. Historia toczy się ślamazarnie i mógłbym, to jeszcze przyjąć z pokorą, gdyby bohaterka naprawdę prowadziła jakieś śledztwo, rzucane by były tropy i trupy.
Droga do finału i samo zamknięcie (a po drodze tempo) przypomina poniekąd dokonania Davida Lyncha, szczególnie jego powrót do miasteczka Twin Peaks w 2017 roku. David Lynch potrafi jednak opowiadać wątkami pobocznymi, angażować przez drugoplanowe postaci, wrzucać widza do króliczej nory odcinając drogę powrotną. Tu tego wszystkiego zabrakło i chociaż motywacje Enid są jasne, a całość wypada wziąć w nawias rozwijającej się obsesji w związku z próba dotarcia do aktorki łudząco przypominającej siostrę, to jest raczej tak jak napisałem – my po prostu chcemy, żeby Censor był lepszy niż jest w rzeczywistości. Na uwagę zasługuje oczywiście to, że Censor jako film skądinąd niezły może pochwalić się świetną atmosferą, w której zbudowaniu pomogły zdjęcia Anniki Summerson. Odważnie dobrana paleta kolorystyczna to nie jedyny atut spreparowanych przez autorkę zdjęć kadrów. Summerson zrobiła wiele, by wykreować nastrój zagrożenia i tak bardzo potrzebny klaustrofobiczny format. Oczywiście szkoda, że Censor nie spełnił do końca obietnic z zapowiedzi. Miał przecież, o ile dobrze pamiętam, być wyuzdanym, agresywnym i wyjątkowo mocnym horrorem. Pozostał wydmuszką, chociaż to wyjątkowo dobrze odmalowana wydmuszka czerpiąca garściami od najlepszych, pozostająca w lepkiej narkotycznej tonacji.
Czas trwania: 84 min
Gatunek: horror
Reżyseria: Prano Bailey-Bond
Scenariusz: Prano Bailey-Bond, Anthony Fletcher
Obsada: Niamh Algar, Michael Smiley, Nicholas Burns, Vincent Franklin
Zdjęcia: Annika Summerson
Muzyka: Emilie Levienaise-Farrouch