Chciałem zacząć tekst od wystrzelenia wszystkich możliwych najgorszych epitetów w kierunku małoletnich bohaterów książki zaczynając od najdelikatniejszych w stylu „wynaturzonych bestii”. Kilka dni po zamknięciu ostatniego rozdziału ochłonąłem, chociaż gdy tylko zaczynam przypominać sobie lekturę horroru autorstwa Mendala W. Johnsona, emocje potrafią powrócić. Zło w Zabawmy się u Adamsów przychodzi ze strony najmniej oczekiwanej. Łatwo bowiem przejść do porządku dziennego, gdy groza ulokowana jest w środowisku nadnaturalnym. Tutaj, u Adamsów najgorszy horror przyszedł ze strony dzieci. Była ich piątka, Wielka Piątka, jak śmieli się nazywać. Przedział wiekowy od 10 – letniej Cindy, do 17-letniej Dianne. Dzieci postanowiły zabawić się podczas dwutygodniowej nieobecności rodziców. Ci, zamożni państwo Adams, wyjechali na wycieczkę do Europy, a Bobby’ego i Cindy zostawili pod kuratelą 20-letniej Barbary. Barbara zamieszkała więc u Adamsów, gotowała, sprzątała, pilnowała, bawiła się, a pewnego ranka obudziła się związana i zakneblowana. Taki był plan Wielkiej Piątki, dwójki małych Adamsów i trójki dzieciaków z sąsiedztwa.
Żałowałem, że nie ma tu żadnego demona, magicznych sztuczek, mutantów. Wszystko bowiem pozwoliłoby przyjąć każde okrucieństwo z pewnym nawiasem nieprawdopodobieństwa. Zabawmy się u Adamsów to opis terroru rozgrywającego się w biały dzień za ścianą u sąsiadów lub po prostu gdzieś w okolicy. Później czytamy podobne doniesienia w prasie, że matka znęcała się nad dwójką dzieci, ojciec maltretował córkę, brat znęcał się nad rodzeństwem. Zdawkowe informacje, którymi raczą nas w wiadomościach z reguły wystarczają, by wyobrazić sobie ogrom okrucieństwa. Szczegóły są zarezerwowane dla śledczych i sądu. Nie tutaj, nie w Zabawmy się u Adamsów. W tym domu jesteśmy tuż obok ofiary, gdy leży skrępowana, gdy zaczynają się tortury. Jesteśmy również, tak jak Barbara, bezradni. Możemy tylko obserwować i zastanawiać się, co leży u podstaw tego szaleństwa. Cóż, niełatwo jest wskazać konkretną przyczynę, a i sam autor raczej gubi się w zeznaniach. Nie można bowiem napisać o nudzie, rodzinnej patologii czy innych klasycznych uwarunkowania będących przyczyną takiego „działania”. Brak odpowiedzi rzeczywiście frustruje, tym bardziej, że każdy chciałby krzyknąć: „dlaczego to robisz?”, a i tak dostałby od dziecka z pewnością jedną z tych irytujących odpowiedzi w stylu „bo mogę”, „bo tak”, albo co gorsza „nie wiem”.
To historia surowa, smutna i pozbawiona jakiejkolwiek nadziei. To książka o braku opieki, odwracaniu się od dzieci, pozostawianiu ich samym sobie. Dzieciństwo kształtuje na wieczność, ale wystarczy wybrać jedne złe drzwi z tysiąca, a odwrotu może już nie być. Dzieci u Adamsów polegają na własnych impulsach (ciekawość świata dorosłych, którzy robią przecież te wszystkie niebezpieczne, niedostępne dla nich rzeczy), a nie powstrzymane w porę naciągają cięciwę. Mendal W. Johnson nie wykańcza swoich akapitów nadmiernym okrucieństwem, o makabrycznych opisach (z jednym dużym wyjątkiem) możecie zapomnieć. To historia przygnębiająca. Opowieść o Barbarze spętanej linami przypominała mi schodzenie do piekielnych czeluści, przy jednoczesnym zapadaniu się stopni, na których przed chwilą stanęliśmy. Przecież wiecie, że z takiej podróży nie ma powrotu, a wyobraźnia tych małych bestii potrafi być tyleż niepokojąca, co po prostu wkraczająca na terytoria rzeczywistego horroru. Czy dzieci muszą więc być pod stałą kontrolą i w drodze dorastania nabyć empatii? Coś bowiem się dzieje z dzieckiem, które bez obecności dorosłego, w szczególnych warunkach, zaczyna być okrutne. Gdzieś u podstaw leży więc Władca much, którego Mendal W. Johnson był wielkim fanem, ale i sprawa Sylvii Likens. Mocna, choć bez wyjątkowo krwawych opisów nie powinna (mam nadzieję) pozostawić Was obojętnymi.
Patryk Karwowski
Autor: Mendal W. Johnson
Tłumaczenie: Bartosz Czartoryski
Ilość stron: 320
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140 x 205 mm