Pomysł na opowieść o podróżach w czasie zaświtał po raz pierwszy w umyśle Herberta George’a Wellsa w roku 1888. 22-letni wówczas autor miał wprawdzie tylko zarys, ale wiedział już wtedy, że to rzecz wartościowa. Przerabiana wielokrotnie ostateczny kształt uzyskała w 1895 roku i z oryginalnym manuskryptem łączył ją już tylko temat. Wydawana była również wielokrotnie, a jej wpływ na pisarzy sci-fi jest nieoceniony. Zresztą nie tylko wobec Wehikułu Czasu powieściopisarze, twórcy, filmowcy i wszelkiej maści artyści mają zaciągnięty olbrzymi dług, którego nikt nie jest w stanie spłacić. Niewidzialny człowiek, Wojna światów czy chociażby omawiany Wehikuł Czasu to tytuły, które nie tyle odcisnęły piętno na gatunku, a raczej wypaliły znamię, które i po dziś dzień jest bardzo wyraźne.
Wells głównym bohaterem uczynił bezimiennego Podróżnika w Czasie. To nam musi wystarczyć. Ten sam Podróżnik jest znanym naukowcem z Richmond w Londynie. Ma znajomości, urządza kolacje i bankiety. Na jednym z takich spotkań dzieli się z przyjaciółmi rewelacją z gatunku niemożliwych. Twierdzi, że zbudował wehikuł czasu i poskromił czwarty wymiar. Co z tego wyniknie? Na kolejnym spotkaniu Podróżnik w Czasie opowie o swojej przygodzie i podróży do 802 701 roku.
W trakcie lektury Wehikułu Czasu powinniśmy ciągle mieć z tyłu głowy rok powstania powieści i to, jak niebywałym wizjonerem był Wells. Nawet jeżeli dziś język jest już trochę archaiczny, Wehikuł Czasu potrafi wciąż poruszyć. Mnie osobiście jednak nie ujęła tak szczególnie sama podróż głównego bohatera i jego spotkanie z Elojami i Morlokami. Pomysły Wellsa były wyjątkowe, ale dzisiaj odczytuję je wręcz jako sen Podróznika z silną domieszką surrealizmu. Przedstawiony świat jest dziwny, mimo wszystko pozbawiony szczegółów (jak sen, gdzie istotny jest tylko szerszy zarys), czasem niedorzeczny. Wells zaprezentował połączenie średniowiecza (bogato zdobione szaty), z przyszłością, w której nie skupiał się na takich rzeczach jak architektura czy artefakty. Skłaniał się ku temu co znał i wokół tego budował swoją opowieść. Oczywiście doceniam i jestem w stanie wyrazić jak największe uznanie dla ambicji autora, by ukłuć czytelnika treściami, które ocierały się mocno o temat walki klasowej czy po prostu przedstawiały pogłębianie się dystansu klasowego. Wells stał jednak ponad aspiracjami i często wychodził przed szereg autorów zaangażowanych. Jego społeczna postawa w rezultacie przybrała nieco ironiczny wyraz, a w pułapkę wpadłem i ja. Przedstawienie bowiem Elojów i Morloków tylko z wierzchu było jasne i klarowne. Prawda okazała się niepokojąca, a dla ówczesnego XIX wiecznego czytelnika z pewnością przerażająca. Wracając jednak do tego, co mnie zatrwożyło najbardziej i zrobiło wrażenie naprawdę piorunujące, to ostatnie strony Wehikułu Czasu, dla których jestem w stanie mocno podnieść ocenę całości. Wizja końca świata przedstawiona przez Wellsa jest pomalowana kolorami szczególnie ponurymi, ale i pięknymi zarazem. Tych kilka akapitów w doskonałym tłumaczeniu Feliksa Wermińskiego można czytać wielokrotnie i za każdym razem zrobią takie same mocne wrażenie. Językowo stoi to niejako ponad wcześniejszymi rozdziałami, bo właśnie w finale można zauważyć wyżyny, na które wspiął się Wells zapraszając nas na ucztę niebywałą, fantastyczną, pozostawiającą posmak bólu i cierpienia.
Pisząc o wizjonerstwie Wellsa nie sposób nie odnieść się do niego samego jako artysty wyjątkowo płodnego. Ta sama płodność uderzyła mnie szczególnie, gdy zdałem sobie sprawę również z tego jak bardzo kreatywny był autor Wojny światów. Zwróćcie bowiem uwagę, że Wells nie wracał do swoich pomysłów. Owszem, odnosił się do nich w wykładach, na spotkaniach, opracowywał je i dopieszczał przed wydaniem lub po publikacjach, które mogły się ukazywać fragmentami w różnych periodykach. Wells nie uprawiał recyklingu, nie miał zamiaru tworzyć kontynuacji przygód Podróżnika w Czasie. Zostawiał to innym, którzy z powodzeniem większym lub najczęściej mniejszym korzystali z dorobku pisarza. Oficjalna kontynuacja powstała 100 lat po premierze oryginalnego Wehikułu Czasu i nosiła tytuł Statki czasu autorstwa Stephena Baxtera. Było również sporo ekranizacji, ale każda jedna była tylko w jakimś stopniu wierna książce. Z jednej strony szkoda, z drugiej wydaje się to wręcz niebywale trudne, by przenieść na filmową kliszę dokładnie tą samą wizję Wellsa. Może lepiej pozostawić tę historię tylko na kartach powieści?
Autor: Herbert George Wells
Tłumaczenie: Feliks Wermiński
Ilość stron: 120
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140 x 205 mm