Przygoda, fantastyka, sci-fi i kino familijne. Miłość i potwory (Love and monsters), który wywodzi się bezpośrednio z filmowej postapokalipsy ma w sobie wszystko, by szybko go pokochać. Jak wiele innych „dużych” produkcji, również i Miłość i potwory miał trafić do kin w zeszłym roku. Kolejne opóźnienia i przesunięcia spychały tytuł na koniec grudnia 2020 r. Padła nawet wzmianka o 2021 roku. Dzisiaj, gdy film można obejrzeć dzięki platformom streamingowym, zachęcam do sięgnięcia po niego, bo w tym gatunku nie dostaniecie nic lepszego.
Zaczyna się jak zawsze, od kataklizmu. Tych kilka procent ludzi, które przetrwało ukryło się pod ziemią w specjalnie zaaranżowanych koloniach. Cała reszta ludzkości ugięła się pod naporem olbrzymich owadów, przerośniętych larw, gigantycznych bezkręgowców. W jednym z bunkrów znalazł swoje miejsce główny bohater, Joel (Dylan O’Brien). Chociaż jest tu lubiany i szanowany, czuje się samotny. Każdy ma bowiem swoją drugą połowę, a Joel kontaktuje się z ukochaną (jak sądzi) dziewczyną przez CB radio. Gdy wszyscy mu to odradzają, chłopak postanawia wyjść na powierzchnię i przebić się przez niesprzyjające środowisko, by w końcu znaleźć się u boku miłości.
Reżyser staje w szranki z najlepszymi
Michael Matthews, południowoafrykański reżyser, dla którego Miłość i potwory jest drugim pełnometrażowym filmem zrobił to, co wcześniej udało się Stevenowi Spielbergowi i Joe Johnstonowi. Spielberg ze swoim Parkiem Jurajskim i Johnston z Jumanji postawili swoich bohaterów (i jednocześnie widzów) w dość nietypowych sytuacjach. Wypuszczone na wolność dinozaury i dzikie zwierzęta z gry planszowej, owszem, były niezwykle groźne i stanowiły realne niebezpieczeństwo, ale jako widzowie chcieliśmy zmierzyć się z nimi osobiście. Twórcom udało się wykreować takie światy, że czuliśmy się niemal do nich zaproszeni, chcieliśmy wziąć udział w tej… przygodzie. Tak samo jest z Miłość i potwory, bo postapokalipsa zaoferowana przez Michaela Matthewsa należy do tych z rodzaju szczególnych, niezwykle kreatywnych i co najważniejsze jest daleka od wszystkich ponurych wizji, które od jakiegoś czasu sieją spustoszenie w naszych głowach.
Kolor, muzyka, optymizm
Miłość i potwory to feeria barw, sympatyczni bohaterowie i nadzieja, że nawet gdy świat chyli się ku upadkowi, warto się zmierzyć z własnymi lękami. To zresztą najważniejsze przesłanie filmu, a Joel, który tak długo czekał na miłość, doceni to wszystko, co miał do tej pory. Kino drogi, jakim jest przecież Miłość i potwory dostarcza wielu emocji, będziemy mogli eksplorować świat razem z postaciami, poznać niezwykłych mieszkańców tego nieprzyjaznego świata, zdobywać potrzebną wiedzę, dokładnie tak, jak Joel. Jesteśmy tam z nim badając zwyczaje kilkumetrowych owadów czy podążając za fantastycznym psem znalezionym gdzieś na postapokaliptycznych rubieżach.
Technikalia, które dostarczają frajdy
Jak każdy film z gatunku sci-fi, również i Miłość i potwory musi posiadać efekty specjalne. Tutaj twórcy nie mogli jednak podążyć najlepszym z możliwych kierunków, czyli skupić się w całości na efektach praktycznych, bo pomysły na design potworów wynikają z wyjątkowo rozbuchanej wyobraźni. To oczywiście ogromny plus, bo Miłość i potwory jest inny niż wszystkie dotychczasowe monster-movie. Ogromny krab, wyrośnięta dżdżownica to tylko niektóre z przykładów fantastycznego bestiariusza. Dodam, że CGI stoi tutaj na wysokim poziomie.
Postapokalipsa, która może być atrakcyjna, czyli nadzieja na ciekawsze jutro
W dobie, gdy ciągle martwimy się o nadchodzący rok, Miłość i potwory daje nadzieję i potrafi pokazać kataklizm w innym świetle. Cokolwiek nadchodzi, nie może nas do końca złamać. Wirusy, meteoryty, wojna, przetrwamy wszystko. Człowiek zawsze sobie jakoś poradzi, nawet jeżeli na drodze stanie mu ogromna mrówka.
Czas trwania: 109 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Michael Matthews
Scenariusz: Brian Duffield, Michael Matthews
Obsada: Dylan O’Brien, Jessica Henwick, Michael Rooker, Dan Ewing, Ariana Greenblatt, Ellen Hollman
Zdjęcia: Lachlan Milne
Muzyka: Marco Beltrami, Marcus Trumpp