To zaskakujące, jak doskonale odnalazł się w konwencji monster-movie Adam Wingard. Przypomnę, że amerykański filmowiec, który zaciągnął olbrzymi kredyt zaufania przy okazji swojego filmu Gość z 2015 roku, nieroztropnie ostatnimi laty ten sam zaciągnięty kredyt roztrwonił. Osobiście jednak należę do tych nielicznych fanów, którym Notatnik śmierci się podobał. Blair Witch Wingarda niestety nie mogłem już przełknąć. Nie miałem również żadnych oczekiwań, co do Godzilla vs. Kong, bo chociaż Kong: Wyspa Czaszki uważam za film udany, to obawiałem się tego co wszyscy, czyli przesytu CGI i nieangażującej fabuły. A jednak to samo CGI okazało się w rezultacie dla Wingarda zbawienne, a reżyser rozwinął przy starciu dwójki tytanów skrzydła.
Adam Wingard rozpoczyna swoją opowieść tak, jakby wskoczył do rozpędzonego pociągu. Nie tłumaczy, nie przedstawia genezy, nie wyjaśnia przyczyn i w końcu nie opowiada o uwarunkowaniach rządzących przedstawionym uniwersum. King Kong jest teoretycznie pod kontrolą ludzi, a Godzilla potrafi z nami koegzystować. Jednak nad ludzkością wisi widmo starć z kolejnymi potworami, które mogą nas nawiedzić chociażby z wnętrza Ziemi. Gdy Godzilla zostaje sprowokowana, nie pozostaje nam dłużna. To tylko pretekst, by zarządzający tajną organizacją Monarch rzucił się na nową technologię drzemiącą w sercu naszej planety. Wykorzystując King Konga i trasę zapisaną w jego pamięci wyruszają z ekspedycją w kierunku jądra Ziemi.
Nie da się ukryć, że głównym bohaterem tego filmu jest wygenerowany komputerowo King-Kong, a od pewnego momentu do głosu dochodzi Godzilla. Postaci ludzkie to tylko dodatek, niemalże zło konieczne patrząc pod kątem ich konstrukcji. Są płaskie, niewyraźne, ich motywacje mało wiarygodne, a działania nieangażujące. Dodatkowo ciążą na nich schematy wyrwane z każdego możliwego blockbustera. Jest mała dziewczynka, która nawiązuje kontakt z wielką małpą, jest i żądny władzy antagonista, jego ambitna córka i cała rzesza przerysowanych postaci. Wpisuje się to oczywiście w koncept i każda cecha u ludzkiego bohatera została słusznie podkreślona grubą kreską, tak, aby widz nie miał problemu z określeniem ich charakterów. Większość widzów nie powinna mieć z tym oczywiście problemu, ale gros krytyków z pewnością wskaże to jako wadę.
Ludzie jako wspomniany dodatek nie są więc w stanie przyćmić tytanów w akcji i jest to niezaprzeczalny atut produkcji. Wszystko bowiem prowadzi do finałowego starcia, po prawdzie tak bardzo oczekiwanego przez cały seans. Ile by bowiem nie znaleźć minusów całego projektu to wszystkie powinny pękać pod naporem stalowych pięści Konga i rozpaść się przy uderzeniu ogona Godzilli. Starcie Godzilli z Kongiem w Hong Kongu to rzecz, która stanowi definicję starcia potworów, a sam gatunek monster-movie nie mógłby sobie życzyć lepszych reprezentantów. Potyczka gigantów jest spektakularna, obfituje w zwroty akcji i oglądana w odpowiednich warunkach zapiera dech w piersi. Walka w zatopionej w blasku neonów metropolii to majstersztyk CGI i sporo kreatywnych rozwiązań. To również brutalna bójka, a te zwroty wypadają tu niemalże jak w pojedynku na wrestlingowej arenie. I wracając do punktu wyjścia, cieszę się niezmiernie, że reżyser gatunkowy znalazł swoje miejsce po ostatnich niepowodzeniach w wysokobudżetowym blockbusterze. Dobrze się stało tym bardziej, że jako film, który z pewnością powinien być chwalony, Adam Wingard zyskał tym samym zaufanie u producentów i może raz jeszcze rozwinie skrzydła.
Czas trwania: 113 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Adam Wingard
Scenariusz: Terry Rossio, Michael Dougherty, Zach Shields, Eric Pearson, Max Borenstein
Obsada: Alexander Skarsgård, Millie Bobby Brown, Rebecca Hall, Brian Tyree Henry
Zdjęcia: Ben Seresin
Muzyka: Junkie XL