Po powtórnym seansie Gorzkich godów najbliżej mi do refleksji, że to opowieść o ćmach krążących wokół rozgrzanej żarówki. To pułapka miłości, którą Polański definiuje bardzo szeroko. Zastanawia się nawet czy jest coś takiego jak czysta miłość i sugeruje, że eksplorujący uczucia i seksualność wchodząc na drogę perwersji powinni liczyć się z możliwością poniesienia konsekwencji. Jak te ćmy płonące i spadające na podłogę. Sam fakt, że Gorzkie gody tak wyraźnie podzieliły widzów i krytyków w chwili premiery świadczy o tym, że to konkretne kino jako medium zachęcające wręcz do ustosunkowania się do treści swoją rolę spełniło. Polański przede wszystkim prowokuje, zachwyca, wzrusza (nawet jeżeli to tanie zagrania), bulwersuje. Takie odczucia po seansie wywołują tylko dzieła największe. Polański oczywiście robi wszystko z premedytacją, ale w tej premedytacji jest niezwykle uczciwy. Jeżeli by odrzucić formalizm, to kino Polańskiego jest bardzo surowe, a w swoim szczerym podejściu do tematyki związków partnerskich przypomina kino sygnowane przez Paula Verhoevena.
Brutalne, bezkompromisowe, problematyczne i bolesne tak jak związek oparty na potrzebie ciągłego rozpalania żądzy bolesny być potrafi. Gorzkie Gody, nawet jeżeli potrafią być w swojej naturze po prostu bardzo ładne, namiętne i brzmią miejscami naprawdę poważnie (bo i znalazło się tu miejsce na zakochanie pełne powabu i uroku), to widz szybko zostaje wtrącony w mroczny kąt, gdzie twórca zastawił sidła. Gorzkie gody są również bardzo odważne i świetnie obsadzone, choć i tu było niemało kontrowersji i kolejne pole do podziału wśród odbiorców. Czy bowiem powierzenie głównej roli własnej żonie, Emmanuelle Seigner nie było kolejnym prowokacyjnym aktem?
Z drugiej strony Roman Polański pokazał, że kino i życie prywatne, nawet jeżeli przenikają przez siebie niekiedy w umysłach widzów i twórców, są dwiema różnymi dziedzinami. Profesjonalizm Seigner i zaufanie Polańskiego zaowocowały występem szczególnym. Zresztą każda rola w Gorzkich godach zasługuje na uznanie. Genialnie obsadzeni Hugh Grant i Kristin Scott Thomas jako powściągliwi Anglicy to wprawdzie szablon, ale też wyraźny obraz ludzi zamurowanych właśnie klasycznymi stereotypami! Każdy z nas jest choć troszkę perwersyjny (i każdy jest sadystą), wystarczy znaleźć odpowiedni przełącznik. Cóż, nie ma złotego środka na udany związek, a mnie najbliżej do teorii, którą mocno forsował pewien profesor psychologii, na którego wykłady uczęszczałem na studiach. Człowiek kieruje się najczęściej popędami, nierzadko wyrachowanymi. Odrzucanie tego jest próbą zatuszowania naszej prawdziwej natury, a szansą na trwanie w czymś co łapie się w nawias „szczęśliwości” może być między innymi wspólna pasja i zainteresowania. I chociaż ciągle odchodzę od samego filmu, to tylko dlatego, że Gorzkie gody jak mało który film zmusza do zastanowienia się nad paroma rzeczami. Romantyczny, kosmaty, mroczny, a później? Kiczowaty, groteskowy, pretensjonalny, ale przede wszystkim nieobliczalny. Jednak te wszystkie cechy, jakkolwiek nacechowane pejoratywnie, to odzwierciedlają zamysł Polańskiego, by zilustrować obraz narodzin miłości, toksyczny związek, ból, a w końcu akceptację i nowe pole do wypracowania wspólnego frontu.
Patryk Karwowski
Czas trwania: 139 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Roman Polański
Scenariusz: Pascal Bruckner (powieść), Roman Polański, Gérard Brach, John Brownjohn
Obsada: Peter Coyote, Emmanuelle Seigner, Hugh Grant, Kristin Scott Thomas, Victor Banerjee
Zdjęcia: Tonino Delli Colli
Muzyka: Vangelis
PODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? LUBISZ TĘ STRONĘ?