Crazy Samurai Musashi z filmu Yûji Shimomury jest jak Empire State Building z filmu Empire Andy’ego Warhola z 1964 roku. Samuraja obserwujemy na jednym ujęciu i zawsze jest w centrum kadru, dokładnie tak jak ikoniczny budynek z Nowego Jorku, na który mogliśmy patrzeć przez osiem godzin seansu u Warhola. Dynamizm może i inny, jednak poziom awangardy podobny. Tym ironicznym nieco wstępem chciałbym zwrócić uwagę na to, że Crazy Samurai Musashi mogę osobiście ocenić jedynie jako eksperyment, a szacunek wzbudzić mogą dwie rzeczy – tytaniczna praca realizatorów i fizyczne przygotowanie odtwórcy głównej roli Taka Sakaguchiego, który wcielił się w legendarnego Musashi Miyamoto. Całe więc pole do dyskusji o filmie zaczyna się i kończy moim zdaniem na poziomie technicznym obrazu.
Crazy Samurai Musashi Shimomury, który ma w swoim dorobku dwa pełnometrażowe filmy (Od: Rodzony i Wojownik bez strachu) trwa de facto 91 minut, ale 77 minut przypada z tego czasu na mastershot bez hamulców nakręcony przy naturalnym świetle, ze skąpą linią dialogową i bez postsynchronów. Czyste, pozbawione udoskonaleń kino, mogliby rzec entuzjaści, niemalże hołd dla stylu zerowego dodaliby złośliwcy. A jednak w odniesieniu do formy rozrywkowej twórcza idea sprawdza się średnio, bo ta sama „sieczka” uprawiana przez Musashiego potrafi być tak samo zajmująca jak wspomniany już Empire State Building.W praktyce wygląda to rzeczywiście co najmniej jednolicie. Musashi pojawia się znikąd (fabuła dotyczy tego, że klan Yoshioka chciałby zemścić się za śmierć mistrza Seijuro), a naprzeciwko niego staje 400 wojowników. Wprawdzie nie atakują naraz, ale falami, bo Musashi po prostu idzie, a kolejne grupy stosują podobny schemat ataku. Otaczają go, a później pojedynczo podchodzą pod miecz. Walka szermiercza (z paroma zaledwie wyjątkami) przebiega następująco: delikwent bierze zamach, Musashi blokuje i wyprowadza kontrę. Przy kontrze możemy zauważyć trzy – cztery kombinacje. Jest cios w czerep z góry (najczęściej), albo kilka zamaszystych ciosów w podbrzusze. Strategia napastników jest co najmniej osobliwa, bo Musashiego można by załatwić oczywiście w kilka minut chociażby go kamieniując. Kodeks wojownika na to nie pozwala, więc każdy z oponentów musi umrzeć stojąc frontem do głównego bohatera. Nikomu więc nie przyjdzie do głowy, by wbić zdradziecko miecz w plecy, lub chociażby dźgnąć znienacka w łydkę.
Każdy z tych 400 wojowników musi więc wyprowadzić ten sam co zawsze atak i spotkać się z tą samą co zawsze „nagrodą”. Nużące? Być może, bo po kilkunastu minutach złapałem się na tym, że podjąłem z twórcami inną grę, której być może by sobie nie życzyli i skupiłem się na tym, by przyłapać ich na oszustwie. Tak, znikają choćby niektóre ciała. Gdy opuściłem na chwilę Musashiego i ciągle wpatrywałem się w leżące zwłoki, to po kilku zmienionych ujęciach gdy kamera ciągle wirowała, Musashi ucieka w uliczkę, operator biegnie za nim, Musashi wraca, ciała znikają. To samo dotyczy rannych, bo gdy jeden z drugim potrafi odkuśtykać, to w jakiś sposób nie wraca do akcji, albo po prostu znika. Podejrzewam, że twórcy byliby rozdrażnieni, gdybym miast rozczulać się nad tym wspaniałym 77 minutowym ujęciem, zaczął zbaczać na takie tematy. Sam zresztą byłbym poirytowany takim widzem. Wychwalając więc (a jest co) trzeba zrozumieć ile odwagi i jak karkołomne było to przedsięwzięcie. Kręcony przy powoli opadającym słońcu, z aktorem, który ciągle wywija mieczem (nawet jeżeli ciężar broni był zmodyfikowany pod wygodę aktora, to i tak bieganie i machanie nim przez kilkadziesiąt minut było nie lada wyzwaniem, szczególnie po tak nierównym, zdradliwym terenie).
Crazy Samurai Musashi zdecydowanie polecam, bo kino lubi takie eksperymenty. Nawet jeżeli odhaczycie film jako nieoglądalny i wystawicie mu najgorszą ocenę, to z pewnością zapamiętacie i docenicie, choćby za formułę. Skazany więc poniekąd na oceny skrajne, szacunek do realizacji zawsze powinien otrzymać.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: akcja
Reżyseria: Yûji Shimomura
Scenariusz: Atsuki Tomori
Obsada: Tak Sakaguchi, Kento Yamazaki, Akihiko Sai, Masaaki Takarai
Zdjęcia: Yasutaka Nagano
Muzyka: Hidehiro Kawai