20 dni potrzebował Rainer Werner Fassbinder by nakręcić kolejny tytuł na zlecenie WDR. Przy budżecie, który w porównaniu do pierwszych groszowych produkcji był całkiem spory (850 tysięcy marek), Fassbinder zaprezentował się jako twórca absolutnie bezkompromisowy, a przy tym od początku do końca awangardowy. Można tu jednak ocenić tylko odwagę i formalizm Niemca, bo zaangażowanie mnie, jako widza, było bardzo znikome. Wspomnianą odwagę oczywiście doceniam oraz to, że Fassbinder nie szukał środków zastępczych, a strzelał prosto i celnie. Jednak ta sama forma była tak rozwiązła i tak czasem ulotna, że bliżej Podróży Niklashausera do widowiska w stylu performance niż filmu fabularnego.
Rainer Werner Fassbinder wykorzystał historię pasterza Hansa Böhma, który w 1476 roku głosił w historycznym mieście Niklashausen hasła o równości społecznej i wspólnej własności. Jego przemowy były pełne gniewu wobec chciwych książąt i duchowieństwa. Zgromadził 70 tysięcy wyznawców w ciągu kilku miesięcy. „Ruch” wokół Hansa Böhma był bacznie obserwowany, a w odpowiednim momencie interweniował biskup würzburski Rudolf II von Scherenberg. Pasterza aresztowano jako heretyka i spalono na stosie. Zagrożenie zostało więc w porę powstrzymane, możni mogli wciąż pławić się w dobrobycie. Rainer Werner Fassbinder odwołuje się do tych wydarzeń, ale tylko by podnieść temat i znaczenie rewolucyjnych zrywów. Poddaje pytaniom sens, genezę i ewentualne korzyści buntu. Podróż Niklashausera to abstrakcja i to niezwykle ciężka, w której twórca łączy teatr (tutaj to podstawa) z różną stylistyką. Performance przebija najdonośniej, a Fassbinder nic sobie nie robi z tego, że całość może być niezwykle nieczytelna. On sam występuje tutaj w swoich klasycznych szatach (skórzana kurtka i dżinsy), a w roli buntownika zobaczymy wspomnianego pasterza (nosi się jak hipis i głosi marksizm). Ten sam hipis twierdzi, że widział Maryję Pannę, a teraz nawołuje do powstania. Są i zwolennicy, członek Czarnych Panter, uzbrojony Meksykanin. Średniowiecze miesza się ze współczesnością. Finał rozgrywa się na złomowisku samochodowym na tle stosu zdezelowanych aut. Rewolucja raz jeszcze została pogrzebana przez tych, którzy nie zamierzają odejść od koryta. Fassbinder nie mówi jednak co zrobić, by dokonać przewrotu, a wskazuje raczej finał szybkich spontanicznych zrywów. Mam wrażenie, że chciałby raczej, by każdy z nas dokonał wewnętrznej przemiany.
Fassbinder niepokorny, tak można jednym słowem opisać postawę twórcy wobec tworzywa. Nie przejmuje się ani historycznym autentyzmem, a wykorzystuje figurę męczennika tylko po ty, by zaprezentować szereg rewolucyjnych postaw. Ostatecznie wypadło to szalenie pretensjonalnie i pisząc już kolokwialnie, nudno. Raptem w kilku miejscach obraz przybiera żywy i energiczny ton (niemiecki rockowy zespół Amon Düül II wykonał jeden ze swoich utworów, a scena akcji i strzelanina została bardzo przyzwoicie wykonana, co pokazuje jak utalentowanym twórcą był Fassbinder). Dziś ten nieprzyswajalny utwór jest po trosze dokumentem i portretem ówczesnej lewicy, która przeobraziła się przecież w ugrupowania takie jak Frakcja Czerwonej Armii. Podróż Niklashausera to ciekawostka, idealny film dyplomowy, trochę dziwadło, ale też w kilku miejscach intrygujący.