Zawsze ceniłem filmy, które mogą być odbierane przez różnych widzów inaczej. I nie chodzi tu tylko o pole do interpretacji, bo to przecież zawsze może być szerokie. Reżyser stara się przekazać jedno, widz widzi coś innego. I nie ma w tym, według mnie, nic złego. Ważne jest to, co dany seans robi z tobą, jak się po nim czujesz, o czym opowiadać może historia. Nomadland zawiera w sobie bardzo dużo treści, a to jak głęboko sięgniesz wgłąb zależy tylko od ciebie. Na przykładzie głównej bohaterki, tułaczki mieszkającej we własnym vanie, urodzona w Pekinie reżyserka Chloé Zhao kreśli obraz współczesnej Ameryki, sytuację społeczną ludzi odstawionych na boczny tor, mówi dużo o gospodarce (i nie tylko tej po kryzysie z 2008 roku), rynku pracy, traumach, potrzebie ucieczki. Dla mnie Nomadland to film o strachu przed ponowną utratą domu, najbliższych, a co za tym idzie poczucia bezpieczeństwa i wolności. Sama własność i prawo do niej, czyli jak wiemy fundamentalna podstawa karty praw Stanów Zjednoczonych, jest często tylko iluzją, gdy w grę zaczyna wchodzić utrata pracy, upadający biznes, zamykanie oddziałów w korporacjach. Gdy ludzie są odcięci od dochodów, zamykane są fabryki, na których barkach żyło całe miasto, kończy się pewien rozdział. Coś umiera cicho i bez płaczu.
Tego doświadczyła Fern (Frances McDormand, która jednym spojrzeniem potrafi opowiedzieć o całym swoim bólu, tęsknocie, wstydzie) i od czasu traumatycznego przeżycia jest w drodze. Jednak Chloé Zhao mówi nam, że powodów ucieczki, wyjazdu może być tyle samo co ludzi spotkanych na drodze. Ktoś nie mógł się odnaleźć po powrocie z Wietnamu, inny stracił syna, ktoś jeszcze uciekł z domu, bo nie dogadywał się z rodzicami. Powodów jest więc wiele i nie nam roztrząsać o słuszności podejmowania tych decyzji. I chyba nie powinno się tu mówić o tchórzostwie i o tym, że w wielu przypadkach ludzie ci powinni postarać się stawić czoło problemom. Każda sprawa jest indywidualna i każdy ma przecież prawo do decydowania. Z chwilą odcięcia się od przeszłości, porzucenia czterech ścian, opuszczenia struktur społecznych, ciasnych ulic, ludzie dostają dużo wolności. Pod tym względem można w wielu przypadkach im zazdrościć. Wolna przestrzeń i idący za tym spokój to chwila, której wielu strudzonych, zabitych życiowym pędem potrzebuje najbardziej. Jest taka scena w Nomadland, która łączy ten film z poprzednim obrazem reżyserki, gdy Fern siedzi na starym leżaku przy zapadającym zmierzchu i patrzy spokojnie w bezkresne połacie skalnej natury, kilkaset metrów dalej grupa kowbojów bez koni i rewolwerów w melancholijnym tonie gra na gitarze. To jasne połączenie świata z Jeźdźca (była tam podobna scena, rzecz jasna bez siedzącej Fern), gdzie filmowy bohater po poważnej kontuzji nie mógł już brać udziału w rodeo i pozostało mu tylko wypalać się jak dogasająca świeca. Ta nostalgia i melancholia przebija więc wyraźnie przez oba utwory.
Istotne jest, abyśmy w kwestii podejścia do osób pokroju Fern zrozumieli ich status. To nie są bezdomni, lecz ludzie „bezmiejscowi”. Wybrzmiewa to tak często w trakcie seansu w różnoraki sposób (włącznie z decyzjami, które bezmiejscowi podejmują), że nie sposób tu nie dostrzec jak ważne jest dla Chloé Zhao ustawienie historii w tym kontekście. Nomadzi nie lubią bowiem określenia bezdomni. Większość pewnie trudną sytuację życiową podpina pod filozofię o odcięciu się od zdemoralizowanego systemu. Nawet jeżeli ta sama filozofia przesłania niekiedy prawdziwe powody, to jednak dobrze, że ci sami ludzie nauczyli się cieszyć tym stanem rzeczy, korzystać z wolności. Nie muszą być w tym bezmiarze smutku sami. Spotykają nowych znajomych, zawiązują mocne przyjaźnie.
Nomadland nie jest dziełem wpisanym w bezkresną pesymistyczną nutę. To raczej film, w którym nie chcesz pomóc Fern i jej podobnym, a raczej rozumiesz i szanujesz te trudne wybory. To zaradni życiowo nomadzi (dopóki są zdrowi), potrafią podjąć pracę w każdym miejscu we własnym kraju (to w większości przypadków proste zajęcia) i cieszą się z obcowania z naturą. Nie są przywiązani do miejsca, adresu, jednego sklepu. Podejrzewam, że cała trudność z tym, by zacząć wszystko od nowa u Fern (kobieta ma możliwości, rodzinę, przyjaciela) polega na tym, że (oprócz wspomnianego wcześniej strachu przed ponowną utratą wszystkiego) jako człowiek poczuła inny rodzaj wolności. To pewnie w jakimś stopniu uzależnia. Chloé Zhao bardzo zadbała o to, by w jej filmie widz mógł poczuć się dobrze i by poczuł silną więź z główną bohaterką i ze światem. Jesteśmy wręcz oczarowani naturą, silną, mocną i niezmienną. Zdjęcia stałego współpracownika reżyserki, Joshuy Jamesa Richardsa olśniewają wrażliwością i ciepłem. Świat zdaje się zapraszać nomadów do siebie, a ten smutny melancholijny ton, chociaż bezsprzecznie istnieje, jest naturalną konsekwencją wyborów. Nawet jeżeli korporacje, miasto, państwo zdają się być nieczułe, to ci ludzie sobie poradzą. Mają siebie.
Czas trwania: 108 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Chloé Zhao
Scenariusz: Jessica Bruder (książka), Chloé Zhao
Obsada: Frances McDormand, David Strathairn, Tay Strathairn, Cat Clifford, Peter Spears
Zdjęcia: Joshua James Richards
Muzyka: Ludovico Einaudi