Tytuł do czegoś zobowiązuje, prawda? Horror w Dunwich, Śmierć w Wenecji, a tutaj Giallo w Wenecji. To jak Mario Landi łączy w swoim giallo sceny lekkie z gore jest co najmniej osobliwe w kontekście odbioru całego seansu. Moim jednak zdaniem, chociaż nie do końca się to sprawdza, to jest na tyle intrygujące, że Giallo w Wenecji polecić muszę. Gatunkowo, jeden z ostatnich filmów reżysera w karierze, prezentuje dość oryginalny miks kryminalnej zagadki, która dzieli fabułę na pół. Zaczyna się tak ostro, jak to tylko możliwe, bo w pierwszych sekundach obserwujemy brutalny mord. Ostrze z dziką furią rozrywa podbrzusze ofiary, a później, razem z policjantami, a przede wszystkim ze skierowanym do sprawy komisarzem Angelo De Pol (Jeff Blynn, aktor i model, a po zakończeniu kariery w latach 90. wzięty restaurator) próbujemy rozwikłać tę niecodzienną sprawę. Dlaczego niecodzienną? Jedną ofiarą, bezsprzecznie zamordowaną, jest mężczyzna. Obok leży kobieta, która zginęła przez utonięcie (!), chociaż jej zwłoki leżą właśnie na brzegu. Dość ciekawe? Mario Landi poszedł jednak dalej przy zagmatwaniu fabuły i w toku śledztwa poznajemy szaloną historię związku rzeczonej pary. W trakcie filmu, gdy w retrospekcjach poznajemy pełną pikanterii opowieść, dochodzi do kolejnych morderstw. Komisarz Angelo De Pol nie zbliża się nawet o pół kroku do rozwiązania swojej bodaj najtrudniejszej sprawy w karierze.
Zaskakuje u Landiego już sam tytuł, który do końca nie wiadomo jak traktować. Czy to jakieś ironiczne posunięcie twórcy, który próbuje jasno powiedzieć w jakim nurcie będzie się poruszać? To by było zbyt proste i co najmniej niedorzeczne. Ja myślę, że to rodzaj świadomej zabawy konwencją, a przez to film tylko zyskał w moim odczuciu. Wyobraźcie sobie bowiem to dość kuriozalne śledztwo prowadzone przez gliniarza, którego charakterystyczną cechą jest pożeranie ugotowanych jajek w dosłownie każdej scenie (jajka obiera w trakcie przesłuchań, rozmowy, spaceru i zawsze ma przygotowaną podręczną solniczkę). Gliniarz rzecz jasna ciągle się zastanawia i kluczy w miejscu, bo policyjnej roboty za dużo tu nie ma (rozwiązanie jest bliżej niż by się mógł spodziewać), a w tle jesteśmy świadkami prawdziwego dramatu małżeńskiego, gdzie para prowadzi dość niebezpieczną grę polegającą na podsycaniu związku kolejnymi, coraz to śmielszymi „wyzwaniami”.
Jak się to ma do tego krwiożercze giallo? To (giallo) stoi niejako obok, co przez większość widzów może być odczytane jako zagranie nieco chaotyczne. Zgoda, niecodzienna to bowiem rzecz w żółtym nurcie, ale mogę wybaczyć Landiemu ten cudaczny skądinąd zabieg. Nadrabiają bowiem twórcy prawym sierpowym uderzeniem w widza brutalnymi aktami, bo sprawca wciąż działa i nie zamierza zwolnić. Dodatkowo, rzeczą która tylko udziwnia scenariusz jest fakt, że sprawcę poznajemy już w trakcie filmu, chociaż zagadka dla policji wcale nie jest rozwiązana. Mało niespodzianek? Następne leżą już tylko po stronie realizacji i trzeba odczytać je tylko na plus. Jako giallo rozgrywa się w otoczeniu, które nigdy nie jest w stanie zawieść, czyli wśród krętych wąskich uliczek, na brzegu kanałów, w mrocznej scenerii brudno szarej Wenecji. Wystarczy przypomnieć sobie inne giallo, Kto widział jej śmierć? Aldo Lado, by zdać sobie sprawę jaki udział w sukcesie filmu może mieć sceneria. Jednak kwintesencją Giallo w Wenecji, wisienką na torcie, różanym nadzieniem tego dziwnego pączka są sceny o tyleż niepokojące co po prostu buchające brutalnym wyziewem wprost z rynsztoków przemocy. Sceny te potrafią postawić do pionu, wzburzyć krew u widza i gdy na chwilę wchodzimy w ten nihilistyczny brudny nastrój, wychodzi komisarz Angelo De Pol i zaczyna obierać jajko. Taki to film i takie to giallo. Frymuśne, rozerotyzowane, jedyne w swoim rodzaju, niepoważne, a jednak dziwnie intrygujące. Niezłe.
Czas trwania: 99 min
Gatunek: giallo, żółta niedziela
Reżyseria: Mario Landi
Scenariusz: Aldo Serio
Obsada: Leonora Fani, Jeff Blynn, Gianni Dei, Giancarlo Del Duca, Mariangela Giordano
Zdjęcia: Franco Villa
Muzyka: Berto Pisano