So Sweet, So Dead występujący również pod tytułem The Slasher is the Sex Maniac (oryginalny, włoski to Rivelazioni di un maniaco sessuale al capo della squadra mobile) to solidne giallo w reżyserii Roberto Bianchio Montero. Solidne, jednak z potencjałem na giallo co najmniej wybitne. Szkoda, bo chociaż potencjał nie został zaprzepaszczony, to z pewnością nie do końca wykorzystany. Tym razem na ostrzu noża lądują gardła i ciała kobiet z wyższych sfer. Celebrytki, żony prominentnych polityków, śmietanka towarzyska. Ale czy wystarczy należeć do zamożnej części społeczeństwa, by wystawić się na groźbę utraty życia? Zdecydowanie nie, bo mordercą kierują specyficzne motywy. Odziany w gustowny czarny prochowiec i czarny kapelusz wybiera tylko te niewiasty, które są niewierne. Trafił się nam jakiś strażnik moralności? Być może, ale raczej tej moralności spod znaku pokrętnie rozumianej, bo działania zabójcy skierowane są przecież tylko w kierunku kobiet. Niewiernym mężom włos z głowy nie spadnie, no chyba, że będą próbować przeszkodzić zamaskowanym złoczyńcy. W sprawę angażuje się inspektor Capuana (Farley Granger) doświadczony policjant, który z tą sprawą będzie mieć jednak spory problem.
So Sweet, So Dead grzęźnie niebotycznie w nieciekawie prowadzonym śledztwie, znikomym napięciu i przy emocjach, które zaczynają się i kończą na żeńskiej obsadzie filmu. Atutów jest jednak kilka, poza pięknymi aktorkami (tutaj same zasłużone dla sprawy jak Nieves Navarro, Angela Covello, Sylva Koscina, Femi Benussi), które nie szczędzą nam apetycznych widoków. Przecież wiadomo, że najlepiej atakować, gdy damy są roznegliżowane. Chociaż próżno tu szukać krwawych aktów, to twórcom zdarzają się przebłyski przy intrygująco zaaranżowanych scenkach (niestety nie jest ich więcej niż dwie, trzy). Warto zwrócić uwagę na choćby taki motyw na plaży, gdy morderca w kapeluszu goni przy brzegu kobietę, a całość nakręcona jest w zwolnionym tempie. Robi to nawet całkiem niezłe wrażenie. Szkoda, że to tylko momenty. Najciekawiej być może wypada muzyka autorstwa Giorgio Gasliniego. Gaslini jako kompozytor zadebiutował na dużym ekranie przy filmie Noc Michelangelo Antonioniego w 1961 roku, a trzy lata po premierze So Sweet, So Dead mogliśmy usłyszeć jego partytury w Głębokiej czerwieni Dario Argento. Zatrzymałem się na dłużej przy muzyce, bo Gaslini jako pianista jazzowy dał w So Sweet, So Dead upust swojemu głównemu muzycznemu zamiłowaniu. Dzięki temu właśnie usłyszymy tutaj dużo oryginalnych ilustracji, które de facto rzadko można usłyszeć (w takim natężeniu) w filmach z żółtego nurtu. Niepokojąca, ale jednocześnie bogata w warstwach instrumentalnych. To zdecydowanie jeden z bardziej ambitnych elementów w filmie Roberto Bianchio Montero.
Żałować można jednak finału, który pomimo tego, że zdecydowanie spełnił oczekiwania, to mógłby mocniej wybrzmieć. Ta historia z niewiernymi żonami, która jako opowieść trafia w inspektora ostatecznie odlewem powinna go rzucić na podłogę i poszarpać. I nie jest to wina odtwórcy głównej roli, a raczej scenariusza. Farley Granger wypadł nieźle, ale stać go było przecież na więcej. Niestety to właśnie scenariusz nie zagwarantował mu bardziej złożonej postaci do odegrania, a przecież aktor grał na początku swojej kariery, na przełomie lat 40. i 50. u najlepszych. Warto wspomnieć jego występy u Alfreda Hitchcocka (Sznur, Nieznajomi z pociągu) i Nicholasa Raya (Oni żyją w nocy). Lekko gorzki wyraz i posmak całego giallo to zdecydowanie za mało, a Roberto Bianchi Montero mógłby mieć w tym aspekcie więcej aspiracji. Mógłby zapisać się w annałach żółtego nurtu, a tak nakręcił tylko niezły film.
Czas trwania: 101 min
Gatunek: giallo, żółta niedziela
Reżyseria: Roberto Bianchi Montero
Scenariusz: Luigi Angelo, Italo Fasan, Roberto Bianchi Montero
Obsada: Farley Granger, Sylva Koscina, Silvano Tranquilli, Angela Covello, Nieves Navarro
Zdjęcia: Fausto Rossi
Muzyka: Giorgio Gaslini