Francja, urokliwa miejscowość Megève, rok 1968, siarczysta zima. Mała rudowłosa dziewczynka zjeżdża kolejny raz na sankach. Bawi się w najlepsze, ale ten sam radosny zjazd będzie jej ostatnim. Na końcu trasy ktoś czeka. Silne uderzenie kamieniem, zmiażdżona czaszka, śnieg z pokorą przyjmuje ciepłą krew. Kto widział jej śmierć? W 1968 roku nikt.
Przenosimy się do zalanej wodą Wenecji, ciasnych uliczek gęstych od filarów i mglistej atmosfery. Czy to tutaj ponownie zaatakuje morderca? Być może, potencjalną ofiarę poznajemy szybko. To Roberta (Nicoletta Elmi, etatowy uroczy rudzielec z włoszczyzny), córka Franco Serpieriego (George Lazenby), artysty rzeźbiarza, który odwiedza północne Włochy. Znajomi organizują wystawę Franco. Mężczyzna jest w separacji z żoną, a w tę część Europy postanowił zabrać swoją rudowłosą córeczkę. Franco zna to miejsce, zna ludzi i uliczki. Nie jest jednak przygotowany na horror, który go czeka. Podczas jednej z ulicznych zabaw Roberta zaginęła. Rozpoczęły się poszukiwania, do gry włącza się policja i znajomi. Czy te dramatyczne wydarzenia (i następne tragiczne) zespolą ponownie rozwiązujący się małżeński węzeł pomiędzy Franco, a jego piękną żoną Elisabeth (Anita Strindberg)?
Drugi z kolei film w karierze Aldo Lado (również drugi giallo po debiutanckim La corta notte delle bambole di vetro (Short Night of Glass Dolls z 1971 roku) ma podobną wymowę jak powstały rok później Nie oglądaj się teraz Nicolasa Roega. Podobieństw jest więcej, od miejsca akcji po punkty styczne w scenariuszu. To jednak nie czas i miejsce na podważanie geniuszu Roega, ale rzeczywiście stylistycznie i tematycznie filmy spotykają się w połowie drogi. Kto widział jej śmierć? (Chi l’ha vista morire?) ma niezaprzeczalnie wiele atutów z miejscem akcji na czele, które „robi” tu za pełnoprawnego bohatera opowieści. Wenecja u Aldo Lado sfotografowana przez Franco Di Giacomo jawi się zupełnie inaczej niż ta przedstawiana w reklamowych folderach. Wenecja w Kto widział jej śmierć? jest ponura i nieprzyjazna, osnuta szarymi barwami, płacząca i grobowa. Ta Wenecja to niemalże cmentarzysko, miejsce z innego świata, z całą menażerią dewiacji na zapleczu. Aldo Lado posługując się formułą kryminału opowiada o niegodziwościach, które wychodzą na jaw wraz z postępującym śledztwem. Detektywem zostaje tu Franco (świetny charyzmatyczny Lazenby, wyjątkowo zdesperowany i wiarygodny), który przemierza weneckie upadłe od ciężaru grzechów uliczki i wyciąga na jaw kolejne mroczne rewelacje. Zaczynają ginąć świadkowie, pętla zdaje się być coraz bliżej szyi ukrywającego się antagonisty, którego, mam wrażenie, dość szybko wskażecie.
Klimatyczne giallo Aldo Lado wymagałoby mocniejszego reżyserskiego chwytu, zwartej fabuły, a gdyby jeszcze zatroszczyć się o kilka bardziej prawdopodobnych scen (Franco jako rodzic jest delikatnie mówiąc zbyt wyluzowany, stąd też wszystkie jego kłopoty) dostalibyśmy prawdziwą perłę z żółtego nurtu. Nie można jednak narzekać i nie przeszkadza w tym tytule nawet znikoma wręcz ilość przemocy zawartej w filmie. Nie chodzi bowiem u Lado o brutalne brzmienia, a właśnie o aurę i tajemnicę, która roztacza się nad miejscem i wydarzeniami. Te same tragiczne wydarzenia, które tak jątrzą dusze głównych bohaterów, potrafią zmusić do działania i połączyć, zespolić coś, co się przerwało. Wymowa jest jasna, a Lado według mnie nakręcił niezwykle klarowny kryminał, który dobrze się dzisiaj ogląda. Gdy dodamy jeszcze tego kompozycje maestro Morricone i zawodzące dziecięce chórki (choć mam wrażenie, że nie wszystkim przypadną do gustu) dostaniemy komplet i pełny obraz tego wyjątkowego moim zdaniem europejskiego kina grozy.
Czas trwania: 95 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Aldo Lado
Scenariusz: Massimo D’Avack, Francesco Barilli, Aldo Lado, Rüdiger von Spihes
Obsada: George Lazenby, Anita Strindberg, Adolfo Celi, Dominique Boschero , Piero Vida, Alessandro Haber
Zdjęcia: Franco Di Giacomo
Muzyka: Ennio Morricone