Intrygujący jest już sam koncept. W domu, na amerykańskiej wsi umiera mężczyzna. Jego czas nadszedł, bo dobija, jak widzimy, do sędziwego wieku. Mieszka z żoną, która od dłuższego czasu opiekuje się nim sama. W ostatnich dniach życia mężczyzny przyjeżdżają syn z córką. Oddalili się od rodziny, każde z nich poszło swoją drogą. A jednak czuli, że muszą być razem i pomóc matce w tych dniach. Ta jednak wyraźnie nie życzy sobie ich wizyty. „Prosiłam, żebyście nie przyjeżdżali” – mówi. Ale wiecie jak jest, to w końcu matka i ojciec stojący nad grobem. Wypada tu być. Gdy życie zaczyna gasnąć, w domu zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Im bliżej godziny śmierci, tym większym mrokiem zachodzi domostwo. Ktoś stoi w cieniu, ktoś mignie za oknem.
Wprawdzie wciąż nie widziałem drugiego i trzeciego filmu w karierze Bryana Bertino (Mockingbird i The Monster), ale jestem za to wielkim fanem jego pełnometrażowego debiutu, Nieznajomi. To wciąż (dla mnie) jeden z bardziej przerażających horrorów XXI wieku, home invasion doskonałe, pełne grozy i surowe w swoim okrucieństwie. Wiązało się z moim osobistym strachem o bezpieczeństwo domu i domowników i być może seans gdzieś tam zdecydował o tym, że odpuściłem plany kupna wielkiej posiadłości na przedmieściach. Bryan Bertino konsekwentnie idzie gatunkową ścieżką i opowiada mrożące krew w żyłach historie. Jego najnowszy film The Dark and the Wicked to horror z akcją rozgrywającą się w klimatach southern gothic z motywami jakby zaczerpniętymi z The Hereditary Ari Astera, ale przy atmosferze (tempie, estetyce i ilustracjach muzycznych) z The Witch Roberta Eggersa.
To horror, który zmusza do zastanowienia się nad prawdziwym przekazem utworu. Chociaż prezentuje kilka szokujących i mocnych obrazków, które przez użycie efektów praktycznych potrafią wybić widza (nawet doświadczonego) ze strefy komfortu, to Bertino cały cały czas namawia nas byśmy jednak postarali się poszukać drugiego dna.
Dlaczego? Te uwarunkowania wynikają z reguł przyjętych przez reżysera, a The Dark and the Wicked do samego końca jest mroczny i prezentuje zło wybijające rytm z niesłabnącą werwą i zaangażowaniem. Pesymizm wynika z drogi wytyczonej przez scenarzystów, a dotyczy tematu, w którym istotą jest starcie religijności z ateistycznym wychowaniem. Mam bowiem wrażenie, że drzemiące zło w tym domu, u boku gasnącego życia pojawiło się wraz z religią, która przyszła na ostatniej prostej. Otóż przy rodzinie (starszyźnie), która nigdy nie wierzyła nagle pojawia się ksiądz, matka w kieszeni ma kilka drewnianych krzyżyków („nigdy nie wierzyła w takie rzeczy”), przy łóżku pojawia się świeca z matką boską. Te religijne atrybuty świadczą być może o zwracaniu się ludzi starszych pod anielskie skrzydła w nadziei zastania lepszych warunków po śmierci. To częste nawracanie się jest niejako normą i nie mi to oceniać, bo w chwili śmierci człowiek chwyta się różnych rzeczy. Ale to wpuszczanie religii wiąże się, jak stara się przekazać twórca, z wpuszczaniem również sił nieczystych (jedno współistnieje z drugim). I o tym właśnie jest ten niepokojący od początku do końca film. O wilku w owczej skórze, bo zapraszając dobro, licz się z całym jego złowrogim zapleczem. Polecam, choć to seans dla cierpliwych.
Gatunek: horror
Reżyseria: Bryan Bertino
Scenariusz: Bryan Bertino
Obsada: Marin Ireland, Michael Abbott Jr., Julie Oliver-Touchstone, Lynn Andrews
Zdjęcia: Tristan Nyby
Muzyka: Tom Schraeder