Gdy wszyscy mu to odradzali, Peter Hyams miał wciąż to samo wielkie pragnienie. Chciał zrobić western, chociaż początek lat 80. nie był podobno odpowiednim czasem na opowieści z Dzikiego Zachodu. Trzeba być jednocześnie nie lada wizjonerem, by pokusić się o nakręcenie westernu w szatach sci-fi. Ale Peter Hyams, reżyser tego niezwykle udanego filmu, wizjonerem był bezsprzecznie. Do tego musiał być szalony, skoro trzy lata później podjął się wyzwania nakręcenia sequelu Odysei kosmicznej Stanleya Kubircka (to inna historia). Czegokolwiek się jednak Hyams nie podejmował, zawsze robił to solidnie. Odległy ląd nie był wielkim komercyjnym sukcesem, bo być może ówcześni widzowie nie załapali obowiązującej w nim konwencji. Dość napisać, że ten kosztujący 16 milionów dolarów film przyniósł 20 milionów dochodów z biletów. Również recenzje były mieszane, ale nie to przecież stanowi o jakości obrazu. Dzisiaj, co jest najważniejsze, obraz Petera Hyamsa ogląda się bardzo dobrze. Zaadaptowana na potrzeby scenariusza historia znana z klasycznego westernu Freda Zinnemanna W samo południe sprawdziła się doskonale. Hyams pokazał również jak uniwersalna jest opowieść o jedynym sprawiedliwym, który znajduje w sobie tyle odwagi (a może jest już pod ścianą i nie ma wyjścia?), by stanąć do konfrontacji w nierównej, wydawałoby się walce.
Przeniesienie akcji na kosmiczne rubieże to dodatkowe emocje dla widzów, dla realizatorów natomiast możliwość sprawdzenia się w nowej roli. Jednak Odległy ląd to nie tylko sprawny western sci-fi, bo gdy przyjrzymy się sylwetce bohatera, którego tak dobrze odegrał Sean Connery, uwarunkowaniom, które czynią z niego desperata i kilku innym czynnikom (środowisko, przegrana sprawa, przytłaczająca atmosfera, również środki formalne) możemy zdać sobie sprawę, że mamy tu do czynienia z kinem neo-noir. Bohaterem jest szeryf, który był do tej pory przerzucany z placówki do placówki. W zasadzie nigdy niczym nie zawinił, ale nie mógł sobie najwyraźniej znaleźć miejsca na dłużej. Żona ma już tego dosyć, chociaż wciąż robi dobrą minę do złej gry. Nie wiemy dokładnie co stoi za historią O’Niela, ale coś zdecydowanie musi być na rzeczy. Szeryf zdaje się nie zauważać potrzeb żony, nie rozumie, że syn potrzebuje innego środowiska do rozwoju. Wkrótce zostaje zupełnie sam, a w nowym przyczółku wpada na trop nie lada afery. Placówka, którą objął pod nadzór to korporacyjny moloch kopalniany. Najważniejszy jest zysk z wydobycia, a górnicy pracują ponad miarę faszerując się nielegalnymi dopalaczami. To, że kilku z nich świruje wydaje się być wkalkulowane w ryzyko. Jednak szeryf O’Niel mówi stop.
O’Niel ma o wiele trudniejszą sytuację niż jego koledzy po fachu z klasycznych westernów. Baza kosmiczna jest odizolowana. Promy kursują w dużych odstępach czasowych (może przylecieć w następnym miesiącu). Tu nie ma ucieczki, nie można się ukryć w górach lub w pobliskim leśnym zagajniku. Trzeba walczyć, albo dać się ponieść nurtowi, przyjąć łapówkę i przymknąć oko na tych kilka zabójstw w amoku i samobójczą śmierć. Jednak O’Niel dostrzegł, że nie ma wyjścia. Jeżeli odpuści, będzie wrakiem w przenośni i dosłownie. Nie pozbiera się, straci ludzką twarz, na odzyskanie rodziny nie będzie już mógł liczyć. Jest rzeczywiście upartym desperatem i to będzie stanowić o jego sile.
Odległy ląd potrafi utrzymać widza w napięciu nie tylko dzięki świetnie poprowadzonej fabule. Udało się twórcom stworzyć niebanalną atmosferę osaczenia. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na dopracowaną scenografię. Wszystko leży w granicach prawdopodobieństwa (również przez design kostiumów, pomieszczeń, ekwipunku), przez co nie czyta się Odległego lądu stricte jako wydumanego kina sci-fi, ale właśnie jako pełnokrwiste kino sensacyjne z akcją osadzoną w dalekiej przyszłości. I to właśnie między innymi przez to Odległy ląd się nie zestarzał i po dziś dzień jest jedną z lepszych gatunkowych hybryd.
Czas trwania: 109 min
Gatunek: noir, western, sci-fi
Reżyseria: Peter Hyams
Scenariusz: Peter Hyams
Obsada: Sean Connery, Peter Boyle, Frances Sternhagen, James Sikking, Kika Markham
Zdjęcia: Stephen Goldblatt
Muzyka: Jerry Goldsmith