Jak wiele różni Bogów zarazy, trzeciego pełnometrażowego filmu Fassbindera od debiutu i Dziecioroba nakręconego rok wcześniej, widz może przekonać się po kilku raptem minutach seansu. Kamera w ruchu, zmiana perspektywy, inne, bardziej żywe podejście do narracji. Można jeszcze wspomnieć o ujęciach z jadącego auta, z powietrza, zdjęciach (na wyjeździe) w urokliwych plenerach na wsi i kilku innych elementach, które stawiają produkcję Fassbindera w nowym świetle. Twórca samouk ze swoim filmowym studiem Anti-Theater X-Film miał tym razem ponad dwa razy większy budżet i przy 180.000 marek mógł kręcić film dłużej (pięć tygodni na przełomie października i listopada 1969 roku) i zastosować nowatorskie dla siebie sposoby tworzenia. Dużo się więc u Rainer Wernera Fassbindera zmieniło jeżeli chodzi o komfort pracy, ale nie zmieniło się nic jeżeli chodzi o tematykę i tonację.
Bogowie zarazy to obraz ponury i depresyjny, a opowiada o powrocie, na łono wolności Franza. Dopiero co wyszedłem z więzienia i wypadałoby zacząć uczciwe życie, myślał z pewnością tylko przez chwilę Franz (a może w ogóle?). Ale w Monachium, w środowisku, w którym przebywa mężczyzna, nic się nie zmieniło. Odwiedza obskurne, słabo oświetlone jaskinie hazardu, byłą kochankę (Hanna Schygulla), która związana jest ze stróżem prawa (zmęczony gliniarz stoi jedną nogą w bagnie, drugą na posterunku), po ulicach wciąż krąży tamta kobieta, która sprzedaje tanią pornografię. Franz wie, że tylko rozbój może przynieść dochód i przybliżyć iluzoryczny obraz słonecznej Grecji. Odnajduje starego kumpla po fachu, Goryla (w tej roli wystąpił Günther Kaufman, ówczesny kochanek Fassbindera) i razem planują napad na supermarket.
Wykorzystując estetykę kina noir reżyser przefiltrowuje fabułę przez problemy, które dotyczą młodego pokolenia w Niemczech zachodnich. Marazm, beznadzieja, brak ideałów, pusty konsumpcjonizm i oczywiście związki oraz przywiązanie nonszalancko nazywane miłością. Kino gangsterskie jest tu więc punktem wyjścia, zaczynem pod nacechowany pesymizmem dramat o skazanych na zagładę istnieniach. Utwór powinien być czytany jako kontynuacja Miłość jest zimniejsza niż śmierć, nie tylko dlatego, że głównym bohaterem ponownie jest Franz Walsh, ale pada tu wiele haseł kluczy wiążących oba filmy. Gdy jedna z postaci pyta Franza co słychać u Bruno, słyszymy odpowiedź, że Bruno nie żyje. (w Miłość jest zimniejsza niż śmierć w Bruno wcielił się Ulli Lommel). Bogów zarazy trzeba więc odebrać w pewnym sensie jako hołd dla amerykańskiego kina gangsterskiego. To również kino bardzo europejskie, nawet w odniesieniu do prezentacji kryminalnego półświatka. W piwnicach, gdzie grywa się w pokera postaci mówią po angielsku, francusku, a całość nabiera przez to pewien specyficzny wymiar ponad ten monachijski świat zguby.
Wspaniale jest obserwować jakie postępy robi Fassbinder w kilka miesięcy od swojego poprzedniego pełnego metrażu. To wciąż te same, lub chociaż podobne postaci. Ten sam przybijający widza ciężar dramatu, gdzie w zadymionych pomieszczeniach, skąpo oświetlonych pokojach, na ulicach, gdzie nie dociera słońce poznajemy kilka rozsianych duszyczek pogodzonych ze swoim marnym przeznaczeniem. A jednak postęp realizacyjny jest ogromny (i estetyka mimo wszystko ewoluuje, bo i sprzęt filmowca był z innej półki). Co do istoty dramatu, Fassbinder, mam wrażenie, mówi, że z tego świata jest ucieczka. Wizyta na wsi posiada pewnego rodzaju optymistyczne brzmienie. Spotkanie ze starym kumplem, który wcześniej „porzucił” biznes ma inne barwy. Poczęstunek pod chmurką, siłowanie się z baranem przez Goryla, bójka przyjaciół nakręcona w slapstickowym stylu i leniwa aura unosząca się nad chałupą pokazuje, że dla gangsterów, którzy planują skok na supermarket jest nadzieja. Co z tego, skoro żaden z nich nie bierze tego pod rozwagę.
Czas trwania: 91 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Rainer Werner Fassbinder
Scenariusz: Rainer Werner Fassbinder
Obsada: Hanna Schygulla, Margarethe von Trotta, Harry Baer, Günther Kaufmann, Carla Egerer
Zdjęcia: Dietrich Lohmann
Muzyka: Peer Raben