To z pewnością bardzo sympatyczna niespodzianka zobaczyć w otwarciu A Blade in the Dark tego słodkiego cherubina, małego blondaska Giovanni Frezzy’ego, znanego wszystkim fanom twórczości Lucio Fulciego. Fulci obsadził go w swoim wybitnym House by the cemetery, a Lamberto Bava posłużył się chłopcem do rozwinięcia fabuły w swoim drugim pełnometrażowym filmie. Cóż, to tyle jeśli chodzi o niespodzianki, bo przy okazji A Blade in the Dark wypada po prostu napisać, że nie wszystko złoto, co się giallo nazywa.
W pierwowzorze A Blade in the Dark miał być mini serialem (cztery odcinki), ale ponieważ obraz okazał się zbyt brutalny dla telewizyjnych włodarzy, postanowiono skierować go na kinowe ekrany. Wiązało się to z przycięciem materiału, wycięciem scen, przemontowaniem całości. Można chociażby w tym doszukiwać się tego, że ostatecznie mamy do czynienia z utworem kulawym i niedopracowanym. A jednak mimo to A Blade in the Dark uważany jest za jeden z lepszych w dorobku Lamberto Bavy. Ba! można znaleźć nawet pochwały dotyczące reżyserii i scenariusza. Przyznaję, że gdy odrzuci się wszystkie osobliwości i niedorzeczności (jest ich tak wiele) to scenariusz napisany przez dwójkę doświadczonych scenarzystów Dardano Sacchettiego i Elise Briganti coś w sobie ma. Czyż historia kompozytora, który trafia do włoskiej willi, by móc w spokoju pracować nad ścieżką dźwiękową do horroru, nie brzmi w założeniu intrygująco? Ten sam kompozytor będzie za chwilę świadkiem niepokojących incydentów, które to przejdą gwałtownie w makabryczne morderstwa.
Chciałoby się napisać, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale tutaj musiało nieźle powiać konarami, bo jabłko wypadło aż za płot do sąsiada. Lamberto Bava, oprócz tego, że uprawia zawód reżysera to przez 100 minut zawodzi. Nawet nie zbliża się do maestrii ojca, Maria. Próżno tu szukać wirtuoza koloru, czy geniusza w budowaniu nastroju. Wprawdzie początek lat 80. wymagał innej formy, bo amerykańskie ejtisowe naleciałości są tu nader mocno widoczne, ale i tak widz wymaga jednak o wiele więcej od takiego nazwiska. Co zatem otrzymaliśmy? Przaśny slasher, za którym stoi ciekawy, zrujnowany szkielet opowieści z uroczym finałowym ukłonem w stronę szlagieru – patentu, który opracował Alfred Hitchcock. Niedorzeczność jednak goni niedorzeczność i widz kilkukrotnie łapie się za głowę i mruczy „dość!”. Przykład. Na głównego bohatera wyskakuje z szafy dziewczyna. Ot, niespodzianka. Dla niego to nowe miejsce, bo przypominam, że tego dnia dopiero się wprowadził Dziewczyna za chwilę znika (w międzyczasie ginie zamordowana wyjątkowo bzdurnym narzędziem), a mężczyzna szuka jej tylko przez chwilę. Kolejnego dnia jakby zapomniał, że podobno mieszkała po sąsiedzku, odwiedzić i sprawdzić też nie ma zamiaru. Gdzieżby tam opuszczać bezpieczne dla reżysera miejsce, jeszcze wyjdzie z planu i wszyscy będą w kłopocie. Ten film aż roi się od tego typu przegięć, kolejne postaci pojawiają się i znikają znienacka robiąc co rusz „niespodzianki”. Kompozytor co chwile jest przez kogoś odwiedzany, a wisienką na torcie jest clou całego filmu, bo horror do którego nasz muzyk piszę partytury oparty jest na historii postaci, która miała obsesję na punkcie… gry w tenisa. To parodia giallo, czy pełnoprawny przykład filmu z żółtego nurtu? Fanów tytuł ma jednak wielu, to pewne. Ja nim z pewnością nie zostanę. Nużący, męczący, wymagający wiele wysiłku od samego oglądającego. Z pewnością nie pomógł chybiony pod każdym względem angielski dubbing, ale i sama gra aktorów pozostawia wiele do życzenia. Na plus mogę wymienić kilka „mocniejszych scen”, ale i ta najmocniejsza, czyli moment gdy niewiasta została zmasakrowana w łazience jest wyjątkowo idiotycznie domknięty (by ukryć to wydarzenie, mordercy udało się idealnie doczyścić miejsce zbrodni, a użył do tego… higienicznych chusteczek). Oczywiście główny zainteresowany, nasz rzutki na umyśle kompozytor w najlepsze sobie komponował.
Do odhaczenia.
Czas trwania: 110 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Lamberto Bava
Scenariusz: Dardano Sacchetti, Elisa Briganti
Obsada: Andrea Occhipinti, Fabiola Toledo, Michele Soavi, Valeria Cavalli
Zdjęcia: Gianlorenzo Battaglia
Muzyka: Guido De Angelis, Maurizio De Angelis