Zabójstwo chińskiego bukmachera to kasowa porażka Cassavetesa. Reżyser, który lubił uczestniczyć w premierach i pokazach swoich filmów, pierwszy raz był świadkiem, gdy ludzie wychodzili w trakcie seansu i odżegnywali od pójścia na film kolejnych widzów. Rzeczywiście, utwór nie należy do tych łatwo przyswajalnych, a wykorzystanie formuły kina gangsterskiego nie wiąże się z uatrakcyjnieniem fabuły w stosunku do innych obrazów Cassavetesa. To również dzieło powstałe z ogromnej potrzeby zakończenia rozdziału związanego z kręceniem, a później promocją Kobiety pod presją. Etap z Kobietą pod presją rozbił go emocjonalnie, a sam proces twórczy dostarczał ogromnych napięć. Wydarzenia zza kulis przenosiły się na wymiar filmowy (i na odwrót). Kolejny film miał być ucieczką.
Głównym bohaterem Cassavetesa w Zabójstwie chińskiego bukmachera jest Cosmo Vitelli (Ben Gazzara). To hazardzista, od dzisiaj szczęśliwy właściciel nocnego klubu. Spłacił dług po siedmiu latach. Co robi po wręczeniu ostatniej raty? Idzie do tej samej jaskini hazardu i ponownie przegrywa. Tym razem gangsterzy nie chcą pod zastaw klubu, a proszą Cosmo o przysługę. Ma zabić bossa konkurencyjnego gangu, Chińczyka. Gdy chwilę wcześniej główny bohater mówi „I’m great”, daje o sobie znać cała jego natura i nastawienie do świata. Dobra mina do złej gry, pajacowanie, robienie z siebie clowna to jeden z jego sposobów na życie. Zabójstwo chińskiego bukmachera to film ospały. ale też w tej ospałości bardzo intensywny. Niby kryminał, a dramat o samotnym, uzależnionym od hazardu człowieku, chyba poniekąd zawstydzonym swoją przypadłością. Przemyślany, a wciąż sprawiający wrażenie improwizowanego. Dla mnie wybitny. John Cassavetes w znanym sobie stylu opowiada kryminalną historię i zdaje się być jak najbliżej emocji i człowieka, odrzucając jednocześnie reguły gatunku. Twórca oburzał się, gdy mówiono o filmie w odniesieniu do kina gangsterskiego, chociaż, co ironiczne, nakręcił film licząc na to, że popłynie na fali popularności między innymi Ojca chrzestnego. Kino Johna Cassavetesa jest tutaj bardzo intymne i oparte na długich spojrzeniach, stojące w opozycji do Fabryki Snów, bardzo dojrzałe i wymagające. Inaczej się również patrzy na film, gdy zaczniemy go czytać tak, jakby chciał tego sam reżyser. Problem z samą postacią miał dość długo odtwórca głównej roli Ben Gazzara. To właśnie Cassavetes ukierunkował aktora na inny sposób patrzenia na scenariusz, tłumacząc, że to nie jest kino gangsterskie, a metafora jego reżyserskiej drogi artystycznej, pełnej trudnych wyborów, prób pogodzenia niezależności z działaniami komercyjnymi.
Jak zwykle u partyzanta kina niezależnego, tak i tutaj próżno szukać czegoś, co z reguły wiąże się z terminami „kryminał’, czy „sensacja”. Nie ma pościgów, strzelanina też raczej obserwowana jest z boku, przedstawiona chłodnym okiem, bez dodatkowego komentarza. Wszystko po to, by w centrum postawić dramat jednostki, skupić się na bohaterze i złapać w obiektyw jego wzrok. Tak, żeby widz mógł stanąć obok Cosmo i zrozumieć jakim jest człowiekiem, przejąć część jego wrażliwości. Efektem tych zabiegów, jest to, że stajemy ramię w ramię z bohaterem i przejmujemy jego troski. W jednej z rozmów przy stole z szemranymi typami, czułem się jakbym to i ja był obarczony częścią długu. Mistrzowski zabieg z niemal dokumentalizowaną formą i wrażeniem wspomnianej improwizacji doprowadził do stworzenia kina wielkiego, pojemnego i bardzo delikatnego, a jednocześnie o brutalnej i szczerej wymowie.
Jakże inny jest świat Cassavetesa zrozumiecie po kilku chwilach obcowania z tym kinem. Brak tu blichtru, neonów, gangsterzy ze swoimi facjatami mogliby stanąć u boku meneli spod budki z piwem. W swoich tanich niedopasowanych garniturach są w stanie zamordować za kilka tysięcy dolarów, a tragedia Cosmo i upadek rozgrywa się przy 23 tysiącach. Gdzie tu miliony, sztabki złota, luksusowa samochody? Nie znajdziemy tu żadnej z tych rzeczy. Kluby są puste, nocny lokal Cosmo to tandetna buda ze striptizem i przaśny kabaret z wątpliwej jakości programem, przy którym dziwią nawet te pojedyncze oklaski. Ale taki krajobraz i samo filmowe tło pasuje jak ulał do głównego tematu filmu, bo przecież „zabójstwo” to pewnik. Tak stoi przecież w tytule. W zabójstwie u Cassavetesa nie ma nic pięknego, górnolotnego, metaforycznego. Jest brudne, bezuczuciowe, jak tylko ten film z pozoru potrafi być. W takim świecie obserwujemy drogę Cosmo, który do końca robi dobrą minę do złej gry, ale co ważne, ta mina jest zarezerwowana tylko dla znajomych, nigdy dla nas widzów. My wiemy co przeżywa, jakie rzeczy rozgrywają się w jego głowie, jak desperackie kroki będzie musiał poczynić.
To wielki film, który powinien wytyczyć kolejne kierunki w sposobie narracji dla kina gatunku. W pełni niezależny i dystansujący się do mainstreamu. Za owym dystansem do wielkich afiszy idą wszelkie wybory reżysera, włącznie z obsadzeniem w roli głównej Bena Gazzara. Gazzara syn sycylijskich imigrantów, aktor broadwayowski, przyjaciel Cassavetesa zagrał tu oszczędnie, a mimo to niezwykle przekonująco. W ciekawym świetle postawił swojego bohatera w jednym z monologów, w którym zwraca się do publiczności i robi to jak gdyby sam reżyser chciał coś w tym momencie powiedzieć, otworzyć się i na chwile do nas zejść. Cały zresztą teatrzyk Cosmo, czyli Crazy Horse West ze swoim pokracznym wodewilowym sztafażem można odczytać niemalże jako portal, który posłużył Cassavetesowi do prowadzenia dialogu z widzem, lub jako ilustracja stosunku twórcy do Hollywoodzkiej sceny. To miejsce gdzie sztuka jest nagradzana tylko wtedy, gdy kobieta obnaża swoją piersi, gdzie smutny komik, jakby dobrze nie był dobrze przygotowany zawsze będzie traktowany jak błazen. Ale swoje trzeba robić, nie spóźnić się, z uśmiechem na ustach przetrwać dzień. To tylko pokazuje jak wielowymiarowe potrafi być Zabójstwo chińskiego bukmachera. Czy sam akt morderstwa to również metafora? Alegoria procesu twórczego i niezależnego kina, moment, gdy twórca pragnie zrobić coś swojego, ale najpierw musi zabić, by wyzwolić się spod jarzma wytwórni. Jest jeszcze wiele ścieżek i tropów, które Cassavetes mimowolnie podrzuca, a prawdziwą przyjemnością jest właśnie zagłębianie się w każdy z nich. Z jednej strony jest to więc „tylko” historia pewnego długo, z drugiej opowieść, którą odczuwa się niemal podskórnie, reaguje jak na sytuację u sąsiada, za oknem, albo po prostu u kogoś bliskiego. Rzadko w kinematografii widz jest tak blisko tematu, a jednak na tyle daleko, by móc się do niego odnieść i próbować interpretować z dystansu. Wielkie kino.
Czas trwania: 135 min
Gatunek: dramat, kryminał
Reżyseria: John Cassavetes
Scenariusz: John Cassavetes
Obsada: Ben Gazzara, Timothy Carey, Seymour Cassel, Robert Phillips, Morgan Woodward
Zdjęcia: Mitch Breit, Al Ruban
Muzyka: Bo Harwood