Sergio Martino nie boi się wykonać nawet najśmielszych zwrotów akcji. Tam, gdzie niektórzy twórcy mogliby przewracać oczami, Martino wręcz przeciwnie, działa nie przejmując się skutkami swoich decyzji. Ma szczęście, bo kino lubi takie zagrywki. Martino mówi wręcz „zróbmy to, zobaczymy co się stanie”. Jego pierwsze giallo jest tak głęboko zanurzone w nurcie, iż wypada napisać, że utwór jest esencją, osoczem żółtego kryminału nie tylko w warstwie składowych elementów formalnych, ale także z całą realizacją włącznie z castingiem. Tytułową rolę powierzono Edwige Fenech, a partnerują jej George Hilton, Ivan Rassimov i Alberto de Mendoza. Ten czworokąt służy rzecz jasna zagmatwanej opowieści o pięknej Julie Wardh, która nie ma szans zaznać spokoju w swoim kłopotliwym położeniu ze zmieniającymi się partnerami. Kiedyś był Jean, teraz jest Neil, a na horyzoncie George. Sam amor jest tak pogubiony, że odkłada łuk, chowa strzały i przygląda się z zaciekawieniem. Jean to ten teoretycznie zły, niegdysiejszy brutalny partner. Neil jest obecnym mężem, finansistą, który kursuje po całym świecie z żoną przy boku, ale niewątpliwie ją zaniedbuje. Tak piękna i w gruncie rzeczy samotna Julie to łakomy kąsek dla urodziwego George’a, który obiecuje słoneczną Hiszpanię. Wystarczy tylko wpaść w jego gorące ramiona. A w międzyczasie giną prostytutki. Nieuchwytny złoczyńca tnie je brzytwą. Czy Julie powinna czuć się zagrożona? Przecież nie należy do tej grupy zawodowej.
Giallo Martino jest szalone, uznawane przez fanów za niemal bliskie ideału czy nawet doskonałe. Trudno mi było się jednak oprzeć wrażeniu, że Sergio Martin, a raczej scenarzyści (wśród trzech, którzy kolaborowali przy skrypcie znalazł się między innymi Ernesto Gastaldi) umieszczali kilka scen nie mając pomysłu na ich wytłumaczenie. Jasne, że scenariusze w filmach giallo nie raz zahaczają o osobliwości, ale te tutaj można skwitować nawet złośliwościami. Mój „ulubiony” moment to chociażby wizyta w dystyngowanej restauracji i objadanie się jabłkami tylko po to, by jedna z postaci mogła przez to samo jabłko dać się ponieść wyobraźni i zahaczyć o przypowieść o Adamie i Ewie. Twisty, chociaż co najmniej okazałe, również potrafią przyprawić o zawrót głowy, szczególnie w przypadku jednego zgonu, o którym wszyscy jakby zapomnieli, włącznie z policją.
Cóż, te perturbacje około scenariuszowe to, można napisać, standard i niejedno giallo wybrukowane jest nie tyle dziurami logicznymi, co niemalże kraterami alogiki. The Strange Vice of Mrs. Wardh broni się jednak na całej linii odważnym finałem, reżyserią Sergio Martino i kilkoma patentami, które później twórca jeszcze lepiej dopracował (vide klucz w zamku, powtórzony, ale również w pewien sposób przekonwertowany jako pomysł w Torso). Prawdziwą przyjemnością jest oglądanie filmu, który potrafi tak ostro wchodzić w zakręty, nie znosi dłużyzn, a zakończenie i wiodąca do niego droga potrafi utrzymać widza w napięciu. Pomagają tu ilustracje muzyczne Nora Orlandi (szczególnie w ostatnim akcie z muzyką na natarczywe uderzenia w bębny) i klimatyczne ujęcia miasteczka, w którym rozgrywa się część akcji (Sitges w Hiszpanii, gdzie obecnie ma miejsce festiwal kina gatunkowego Sitges Film Festival). The Strange Vice of Mrs. Wardh to książkowy przykład giallo, w którym wypada przymknąć oko na niektóre szczegóły i wówczas w pełni doceni się go jako nastrojowy, pomysłowy i nonszalancki thriller.
Czas trwania: 98 min
Gatunek: giallo
Reżyseria: Sergio Martino
Scenariusz: Eduardo Manzanos, Vittorio Caronia, Ernesto Gastaldi
Obsada: George Hilton, Edwige Fenech, Conchita Airoldi, Ivan Rassimov
Zdjęcia: Emilio Foriscot, lorian Trenker
Muzyka: Nora Orlandi