Ryūhei Kitamura to reżyser, którego cenić trzeba chociażby za to, że nigdy nie zboczył z własnej ścieżki. Wystarczy zobaczyć kilka obrazów z jego filmografii (a ma już na koncie kilkanaście filmów pełnometrażowych), by odnieść wrażenie, że nie ogląda się na innych, nie jest podatny na sugestie i potrafi zachować się bezkompromisowo w odniesieniu do swoich fabuł. O większości filmów reżysera można napisać to samo, że są przeznaczone na rynek DVD (a obecnie VOD). Nie powinno to stanowić o ujmie dla tych produkcji, ale wskazuje pewien rodzaj rozrywki. Może i mniej wyszukanej, ale z pewnością bardzo zajmującej. To filmy nakręcone z werwą, nierzadko w duchu eksploatacji, opowiedziane przez zajmujące scenariusze. Kitamura zresztą zawsze sięgał po dobre historie i umiejętnie je przedstawiał. Potrafi nacisnąć na pedał gazu i nie boi się zaprezentować ostrej makabreski, by zaszokować i wprawić widza w osłupienie.
Tak też jest w filmie Pod ostrzałem, który ma wszystko co potrzebne, by zostać okrzykniętym nielichą niespodzianką. Łapie się w konwencję thrillera, wchodzi pewnie na pole horroru, sięga po gore, potrafi wykorzystać szlagierowe posunięcia mistrzów gatunku (włącznie z muzyką Aldo Shllaku, która to z miejsca przywołuje z pamięci slashery z lat 80.). Ciągle jednak kino Kitamury rozbija się o ten sam problem. Z kilkoma bowiem wyjątkami, niezmiennie kuleje u Kitamury aktorstwo. Zanim jednak przejdziemy do tego elementu, całą resztę trzeba tylko chwalić.
Świetny jest bowiem sam zamysł, który wypada w skrócie nazwać „sniper slasher”. Nie wiemy nic o antagoniście, który zaczaił się ze snajperskim karabinem, ale wiemy dość dużo o protagonistach. Złapali gumę w samochodzie, zatrzymali się pośrodku niczego i zostają jeden po drugim zabijani. Proste? Jak najbardziej. Jednak w tej prostocie leży ogromny potencjał, który został skrupulatnie przez reżysera wykorzystany. Snajper jest wyrachowanym zabójcą, nie odpuści żadnej szansy na strzał, jest precyzyjny, bawi się z ofiarami, a my do końca nie będziemy znali jego motywów. Czy jest po prostu szaleńcem? A może się mści? Z pewnością, dzisiaj, jest seryjnym mordercą.
Pod ostrzałem jest brutalny, ma tuzin fenomenalnie wykorzystanych pomysłów i fantastycznie zaaranżowane sceny. Sekwencja z pierwszą ofiarą rozkłada na łopatki, kolejne to gotowe patenty do wykorzystania w kilku filmach, a finał Pod ostrzałem czytam niemal jako autorski podpis twórcy, który za nic ma dobre rady kolegów po fachu. Kitamura bowiem na koniec zdaje się mówić „Zrobię tak, że o filmie będziecie pamiętać”. Trzeba niestety napisać kilka cierpkich słów o każdym aktorskim występie. Mało tu dramaturgii na twarzach, grymasy rodem z kina klasy Z, a nawet nie najgorsze dialogi wypowiadane są z kiepską manierą. Nieprzekonujące aktorstwo boli tym bardziej, że to przecież dobry film, a Kitamura wie jak poprowadzić akcję by chwycić za gardło. Można sobie łatwo wyobrazić jak osobliwie wygląda dobrze nakręcony thriller z całą grupą kiepskich aktorów. Pod ostrzałem jednak, w rezultacie, to bardzo udany film, krwawy, bezceremonialny, zaplanowany i poprowadzony z zimną krwią.
Gatunek: thriller
Reżyseria: Ryûhei Kitamura
Scenariusz: Ryûhei Kitamura, Joey O’Bryan
Obsada: Kelly Connaire, Stephanie Pearson, Rod Hernandez, Anthony Kirlew, Alexa Yeames
Zdjęcia: Matthias Schubert
Muzyka: Aldo Shllaku