Mógłbym oczywiście zareklamować ten fantastyczny film będący wypadkową thrillera i kina akcji z mocno bolesnymi akcentami jako „film twórców Parasite”. Tak widnieje na plakatach i nie można mieć tego za złe dystrybutorom. Wszak Parasite to tytuł znany, uhonorowany i powszechnie ceniony. I zbaw nas ode złego z Parasite łączy (między innymi) osoba autora zdjęć. Ja jednak zareklamuję go w inny sposób. Główną rolę w I zbaw nas ode złego gra Jung-min Hwang, który wcielił się w postać szamana egzorcysty z filmu Lament. Taka rekomendacja powinna wystarczyć czytelnikom Po napisach. Nie wystarczy? To może dodam, że reżyserem jest Won-Chan Hong odpowiedzialny za takie filmy jak Morze żółte i W pogoni (to był debiut!), jedne z moich ulubionych koreańskich thrillerów.
Żeby zacząć pisać o najnowszym filmie Won-Chan Honga wypada wspomnieć o tym, jakiego twórca kreuje zazwyczaj bohatera. Swoje postaci zawsze bowiem doprowadza do krawędzi. Tak było w przypadku policjanta z W pogoni i tak samo było w mistrzowskim Morzu żółtym. Oba wspomniane tytuły zamieniały się w pewnym momencie w krwawy spektakl, gdzie zmuszony do działania bohater, był teoretycznie na przegranej pozycji. A jednak, z zaciśniętymi pięściami, z młotkiem w dłoni, charcząc i brocząc krwią przebijał się do przodu. Pod taką samą ścianą jest postawiony In-nam (Jung-min Hwang), człowiek, który musiał opuścić Koreę, by ratować najbliższych. Teraz działa jako płatny zabójca, a robi to by zapomnieć. Ma zamiar z tym skończyć, a po wykonaniu ostatniego zlecenia, przenieść się do Panamy. To klasyk, ostatnie zlecenie, w którym coś musi pójść nie tak. Jednak nie o tym morderstwie opowiada I zbaw nas ode złego, a o odkupieniu starych grzechów, ojcostwie i odpowiedzialności. In-nam przebywa obecnie w Japonii, ale po ośmiu latach powracają stare duchy. Zostaje porwana dziewczynka, która może być jego córką. Trop prowadzi do Tajlandii. In-nam nie wyrusza jednak sam w poszukiwaniu dziecka. Tropi go krewny ofiary ze wspomnianego „ostatniego zlecenia”.
I zbaw nas ode złego to film brutalny i bezkompromisowy utwór na pięści, noże, pistolety i karabiny maszynowe. In-nam jako wyszkolony killer nie cofnie się przed niczym, bo w końcu odnalazł sens w swoim życiu, jest odpowiednio zmotywowany, a czasu ma tyle co nic. Wydarzenia w koreańskim tytule, który odniósł spory sukces u siebie w kraju, są odbiciem wszystkich drastycznych współczesnych tematów (z handlem dziećmi na pierwszym miejscu). Natomiast odnosząc się do akcji, można I zbaw nas ode złego czytać jako połączenie Uprowadzonej z Liamem Neesonem i… Terminatora 2. Zagrał tu bowiem podobny schemat jak w dziele Jamesa Camerona, gdy bohater tropiąc dziecko (i chroniąc je) ma za plecami nieobliczalnego Japończyka, członka yakuzy, mordercę o ksywce „:rzeźnik”, który niczym T-1000 nie zważa na sytuacje, kraj, obowiązujące w nim prawa, służby policyjne, czy nawet kryminalny półświatek, który powinien stanowić jakąś przeszkodę.
Nagłe zwroty wydarzeń, wzruszenia, fantastyczna operatorka przy scenach akcji, slow motion, którego potrzebowaliśmy, tak w skrócie wygląda I zbaw nas ode złego. Kręcony w Tajlandii, Japonii i Korei Południowej film w reżyserii Won-Chan Honga łączy to, co zawsze wiązałem z sylwetką tego twórcy. Wprawdzie reżyser nie ma bogatej filmografii, ale tych kilka raptem tytułów może powiedzieć dużo o nim jako o filmowcu. Won-Chan Honga nie boi się naciskać i wie, że świat to nie kino złożone z happy-endów. Pokuta jego bohatera jest rzeczywiście bolesna, a my jako widzowie, nie raz powiemy po cichu „dość panie reżyserze”. Szczególnie widoczne jest to w finale, gdy wszystko zmierza ku ponurym barwom. No, ale takie jest przecież życie, brudne, dojmujące i podyktowane najczęściej złymi wyborami. Zważywszy na fakt, że główny bohater ma nie lada przeciwnika (doskonały Jung-jae Lee znany ze swojego występu w filmie New World Hoon-jung Parka) inaczej niż trudno być nie może.
Polecam.
Czas trwania: 107 min
Gatunek: thriller
Reżyseria: Won-Chan Hong
Scenariusz: Won-Chan Hong
Obsada: Jung-min Hwang, Jung-jae Lee, Jung-min Park
Zdjęcia: Kyeong-Pyo Hong
Muzyka: Mowg