Dzień trzeci po pierwszym odcinku wygląda tak, jakby Charlie Kaufman uczestniczył w Midsommar. Brzmi intrygująco, ale mając na uwadze, że to miks metaforycznego kina Kaufmana z Midsommar i z tamtym sugestywnym operowaniem osobliwościami, niekoniecznie dostaniemy satysfakcjonujący efekt. Oba elementy osobno przykuwały mocno moją uwagę, razem, zdecydowanie nie. Innymi słowy przelało się tak bardzo, że nie zaangażowało.
Zaczynając jednak od początku, warto tutaj zwrócić uwagę na kompozycje i wykonanie brytyjskiego miniserialu oraz jak przez to igra z podświadomością widza, który nie dość, że jest czujny to nader podejrzliwy. Mocny kontrast, nieraz nierzeczywista wręcz kolorystyka, rozmyte krawędzie. Tak jakby świat wokół głównego bohatera (a i on sam) należeli do jakiejś wirtualnej rzeczywistości. To, co nierealne przeziera przez kadry tak mocno, że nie miałem pojęcia, czy obraz jest prawdziwy. A może to wytwór czyjejś wyobraźni? Może to projekcja po zażyciu jakiejś substancji? Rodzaj czyśćca, w którym bohater tkwi, by załatwić ostatnią sprawę? Ta zaś (sprawa) dobija się do niego od początku. Sam (Jude Law) próbuje się z kimś skontaktować telefonicznie, odbiera wiadomości tekstowe, ciągle czeka na informację na temat włamania do sklepu, który podobno prowadzi z żoną. Podobno ma trójkę dzieci i podobno mieszkał w Londynie.
Teraz jest tu… w Nibylandii i trafia do małej wioski, do której dotarcie jest możliwe tylko w momencie odpływu. Przejazd przez drogę, która wije się niczym wąż zwiastuje nieprzebrane w swej dziwności atrakcje niczym u Ari Astera we wspomnianym Midsommar. Licząca prawie 100 osób społeczność szykuje się do swojego święta i zrobią wszystko, by do niego doszło. A główny bohater? Próbuje się wyrwać przed odpływem, bo przecież przyjechał tylko na chwilę. Wiecie jednak jak to jest w filmowych światach, gdy ktoś chce przyjechać na chwilę, jest przejazdem, a zostaje na najważniejszy czas w swoim życiu.
Dzień trzeci oferuje bardzo wiele od strony wizualnej, atakuje nas mocnymi zbliżeniami, cudowną stylizacją i całą galerią osobliwości. Jednak ten przepełniony wyjątkowo dopracowaną formą pierwszy odcinek nie angażuje tak jak powinien. Głównie przez to, że gubimy kontakt z głównym bohaterem. Dzień trzeci intryguje, ale nie wciąga. Bawi i roznieca ognisko pełne tajemnic, ale nie pozwala się skupić, bo wciąż zadajemy sobie pytanie co jest rzeczywiste, a co urojone