Sauro Scavolini najczęściej występował w charakterze scenarzysty lub jako współscenarzysta. Warto od razu wspomnieć jego pracę przy Mieście przemocy Sergio Sollimy i Mannaja Sergio Martino, ale napisać trzeba przede wszystkim, że scenariuszem do The Case of the Scorpion’s Tail Sauro Scavolini rozpoczął długoletnią współpracę z Sergio Martino. Scavolini wyreżyserował kilka krótkometrażowych filmów dokumentalnych, niedużo więcej produkcji telewizyjnych i dwa obrazy pełnometrażowe. Jednym z nich był Amore e morte nel giardino degli dei (Love and Death in the Garden of the Gods) utwór zupełnie odmienny od tego, do czego przyzwyczaili nas mistrzowie giallo.
Do pięknej, tonącej w zieleni willi wprowadza się niemiecki profesor ornitolog. Już nie może się doczekać pierwszych wyłapanych odgłosów ptaków. Krąży z mikrofonem po ogrodzie, który to wrasta odważnie w mury ogromnego budynku. Ten sam ogród prezentuje się tak, jakby był jednością z domem. Profesor znajduje w nim taśmę do szpulowego magnetofonu, zmiętą, rzuconą jakby z wściekłością w krzaki. Zaintrygowany czyści znaleziony materiał. Zna się na tym, jest cierpliwy, więc jeszcze tego wieczoru będzie mógł jej odsłuchać. To zapiski terapeutycznej sesji kobiety z jej życia w tej samej willi. Na początku dzieliła ją tylko z bratem, pojawił się mąż kobiety i dziewczyna brata. Jednak sama sesja została przecież przeprowadzona z jakiegoś powodu. Azzurra (piękna ognistowłosa Erika Blanc) miała próbę samobójczą, której nie pamięta. Znaleziona w wannie z podciętymi żyłami została uratowana. Teraz opowiada swoje losy, a profesor ornitolog i my wsłuchujemy się z uwagą w jej spowiedź. To opowieść zatrważająca. Kazirodcze stosunki z bratem, histeryczne dowody miłości, nieudany związek. Już wiemy, że ta samobójcza próba musiała być przez kogoś sprokurowana.
Amore e morte nel giardino degli dei wyraźnie odbiega od znanych nam schematów giallo. Nie będzie czarnych rękawiczek, a morderca sam przyzna się do swoich czynów. A jednak elementy giallo łatwo tu wskazać. Sposób prowadzenia akcji i niektóre sekwencje mogłyby trafić do najlepszych filmów z żółtego nurtu. Obraz Sauro Scavoliniego doskonale broni się jednak jako dzieło z własną tożsamością, przemyślane i starannie wykonane. Zdjęcia młodszego brata reżysera, Romano Scavoliniego (który również parał się reżyserskim zawodem i był w tej kwestii nawet bardziej płodny niż brat) zachwycają od pierwszych ujęć. Wprawdzie autor zdjęć miał do dyspozycji miejsce, które jest istnym samograjem (miasteczko Spoleto w regionie Umbria), ale i tak warto odnotować to, jak skrupulatnie wykorzystywał słoneczne światło, urokliwe uliczki czy wspomnianą już tu nie raz willę. Wrażenie robią jego zdjęcia z ręki, jakby zwiastujące coś nadchodzącego i czającego się na drugim planie. Wspaniale prezentuje się warstwa muzyczna. Twórcy postawili na muzykę klasyczną, a ścieżka dźwiękowa Giancarlo Chiaramello ma bardzo przyjemny temat, który w aranżacji fortepian i skrzypce staje się idealnym tłem dla niespiesznej akcji. Fabuła prowadzona przez retrospekcje nie jest szczególnie gwałtowna, ale dostarcza niezwykłych bodźców dla naszej wyobraźni. Próbujemy domyślić się, co tak naprawdę zaszło w domostwie, jakie relacje miały miejsce pomiędzy mieszkańcami, a przede wszystkim, gdzie obecnie znajdują się wszyscy domownicy? Nie przeszkadza więc to, że film nie dostarcza tylu uniesień i nieprzebranych zwrotów akcji, jak inne obrazy z nurtu. I nawet jeżeli nie jest tak brutalny, jak pierwsze lepsze giallo z brzegu, to ostatnie 25 minut potrafi zaskoczyć swoim nagłym wybuchem.
Tytuł filmu (w dosłownym tłumaczeniu Miłość i śmierć w ogrodzie bogów) brzmi niemal ironicznie, gdy zestawi się go z wydarzeniami i przesłaniem. Nikt bowiem nie kocha tutaj drugiej osoby. Jest chore pożądanie, coś na kształt uzależnienia, ale prawdziwe uczucie w tym ogrodzie nie istnieje. Sam ogród bogów to odniesienie do rodzeństwa. Ta dwójka, która może wszystko, to ludzie zamożni, którzy mają u stóp cały świat i nie potrafią korzystać z wolności, dlatego nie mogą opuścić tytułowego ogrodu.
Łapiący niekiedy psychodeliczny ton (bieganie po krętych uliczkach Spolety, scena z posiłkiem – obżeraniem się przy ogrodowym stole) film Scavoliniego jest warty uwagi nie tylko ze względu na ciekawy scenariusz, zdjęcia i muzykę, ale również aktorskie występy. Piękna Erika Blanc w roli Azzurry (wystąpiła sześć lat wcześniej w doskonałym Kill, Baby, Kill Mario Bavy) nie przyćmiła jednak występu Petera Lee Lawrence’a w roli Manfreda. Jego postać to bohater tragiczny wciągnięty w grę nie tyle wbrew sobie, co raczej wepchnięty w nią z taką siłą, że nie było już dla niego od tego odwrotu. Aktor urodził się jako Karl Hartenbach w Niemczech, zasłynął rolami w wielu spaghetti westernach, zmarł dwa lata po premierze filmu Scavoliniego w wieku 30 lat na nowotwór mózgu…
Czas trwania: 90 min
Gatunek: giallo, dramat
Reżyseria: Sauro Scavolini
Scenariusz: Anna Maria Gelli, Sauro Scavolini
Obsada: Erika Blanc, Peter Lee Lawrence, Ezio Marano, Orchidea De Santis, Rosario Borelli
Zdjęcia: Romano Scavolini
Muzyka: Giancarlo Chiaramello