Autopsy, znany również pod włoskim tytułem Macchie solari (Plamy słoneczne), już w pierwszych minutach mocno zbija z tropu. Armando Crispino w swoim przedostatnim obrazie w krótkiej filmowej karierze (z którego to był notabene najbardziej znany) już na starcie definiuje charakter swojego giallo jako niepokojący, trudny do jasnego określenia względem gatunku, psychodeliczny i nad wyraz przytłaczający. Otwarcie wpisuje się w pewien paranormalny nawias, a mnie z miejsca przypomniał się amerykański God told me to Larry’ego Cohena, który miał premierę równo rok później. We włoskim Autopsy stajemy się świadkami szeregu dramatycznych ludzkich posunięć o samobójczym wyrazie.
Mężczyzna doprowadza do eksplozji auta, w którym siedzi. Inny zabija dwójkę dzieci, a później pakuje sobie pełny magazynek z karabinu maszynowego w pierś. Każdej z tych akcji, ale i całemu późniejszemu biegowi wydarzeń towarzyszy jeden z bardziej złowieszczych podkładów muzycznych ułożonych przez maestro Ennio Morricone. To ciąg kasandrycznych jęków, gwizdów, zawodzeń. Ponura muzyczna ilustracja w złożeniu z przebitką na negatywowe ujęcia plam słonecznych to adnotacja do zaprezentowanych tych i późniejszych incydentów. Tak jakby twórca chciał wszystkim czynom przypisać nadnaturalny motyw związany z aktywnością na słońcu. Dodaje to pewnego apokaliptycznego świadectwa. Do końca jednak nie wiadomo na jakim polu operuje swoją fabułą Włoch – czy będzie to kryminał bliższy klasycznemu (z morderstwem, zagadką i próbą schwytania złoczyńcy) czy raczej giallo wchodzące na terytorium horroru z wszystkimi cechami (również fantastycznymi), które moglibyśmy z gatunkiem powiązać.
Autopsy jest jednak po trosze wszystkim (znajdzie się kilka ciekawych morderstw, sporo nagości, nuta perwersji), a złowroga aura z początku filmu przenosi się na cały seans i tak samo mocno udziela się zarówno nam, widzom, jak i głównej bohaterce. Jest nią piękna, ale też wyjątkowo często zalękniona i niepewna tego co się wokół niej dzieje, patolog Simona Sana (Mimsy Farmer, o niezwykle eterycznej urodzie, którą mogliśmy podziwiać w innym, mistrzowskim giallo The Perfume of the Lady in Black Francesco Barilliego z 1974 roku).
Simona, niejako przypisana przez swoją profesję do śmierci, dokształca się na praktykach w kostnicy przy sekcjach zwłok. Nastrój filmu Crispino wciąż otoczony jest atmosferą spowitą lepkimi halucynacjami. Nieprzebrany gęsty koloryt wydarzeń, które we wspomnianym otwarciu uderzają wprost z makabrycznych przypadków, przechodzą falą niczym z koszmarnego snu, który ostatecznie, choć niechętnie, łączy się z jawą. Na tym właśnie poziomie funkcjonuje główna bohaterka, a Armando Crispino w udany sposób przedstawił (również przez środki formalne, narrację, często szarpany montaż i szybkie przeskoki w różne miejsca) świat rzeczywisty spętany nierozerwalnym węzłem z senną marą i śmiercią.
Taką rolę odgrywają sekwencje z pracy Simony, gdy dziewczyna widzi wstające zwłoki, gdy umarli starają się powrócić do świata żywych. Simone przenosi swoją pracę do domu, bada przypadki samobójstw i te podejrzane sprawy, gdy ofierze mógł ktoś pomóc w przejściu na drugą stronę. Te projekcje wprowadzają nerwowość do życia Simony, która nie jest w stanie (tak jak i my) rozwikłać i objąć zdroworozsądkowo intrygi rozgrywającej się na pierwszym planie. Zabójca, który zaczyna krążyć wokół życia Simone próbuje (skutecznie) tak wykończyć ofiary, by ich śmierć z miejsca została zakwalifikowana jako samobójstwo. I chociaż zwłoki padają coraz bliższej naszej urodziwej bohaterki, nic nie zbliża nas ani do motywu działania, ani tym bardziej do samego antagonisty.
To dziwny film, który podobno dorobił się w pewnych kręgach statusu kultowego dzięki scenom w kostnicy. Jednak poza tymi odważnymi skądinąd sekwencjami, giallo Crispino ma rzeczywiście kilka niezaprzeczalnych atutów. Nie jest nim według mnie scenariusz. Skrypt autorstwa Lucio Battistrada (który napisany wespół z reżyserem) jest zbyt chaotyczny, niespójny i nielogiczny. Decyzje bohaterów nie zawsze można wytłumaczyć nierozerwalnym z akcją psychodelicznym klimatem, a i sama zagadka jest tak zawiła, że po kilku próbach nadążenia za nią, raczyłem się już tylko klimatem. Owszem, samo rozwiązanie może być satysfakcjonujące, chociaż i tak w pamięci pozostaje gęsty klimat filmu spotęgowany i fantastycznymi zdjęciami Carlo Carliniego i grą aktorską Mimsy Farmer, która świetnie wyczuła ducha produkcji – upiornej i zatopionej w trupim wywarze.
Gatunek: giallo
Reżyseria: Armando Crispino
Scenariusz: Lucio Battistrada, Armando Crispino
Obsada: Mimsy Farmer, Barry Primus, Ray Lovelock, Carlo Cataneo, Massimo Serato
Zdjęcia: Carlo Carlini
Muzyka: Ennio Morricone