Uparty czynnik zwierzęcy.
Gentlemana Edwarda Prendicka poznajemy, gdy jego życie wisi na włosku. Historia pisana z pierwszej osoby rozpoczyna się, gdy Prendick jest jednym z ocalałych z katastrofy statku. Uratowany przez załogę innej jednostki staje na nogi dzięki tajemniczemu doktorowi Montgomery’emu. Żaglowiec wypełniony jest po brzegi skrzyniami, a w nich znajdują się różne gatunki zwierząt. Celem jest nienazwana jeszcze wyspa, na której Montgomery razem z przebywającym już tam Moreau mają prowadzić badania. Dramatyczny ciąg wydarzeń prowadzi Prendicka prosto na brzeg i chociaż jest poniekąd nieproszonym gościem, zostaje na miejscu i staje się świadkiem makabrycznych widoków, zjawisk i incydentów.
Można i powinno się wskazywać wszystkie oczywiste atuty Wyspy doktora Moreau, którą 30-letni H.G. Wells napisał w 1896 roku. Trzeba podkreślić jej niezaprzeczalne walory, które zachęcają do polemiki, wypada napisać o samej niesamowitej przecież historii i napomknąć o wprowadzeniu do ówczesnej przestrzeni publicznej dyskursu na tematy wtedy pomijane. Nowatorska powieść Wellsa poruszała i moim zdaniem potrafi poruszyć i dzisiaj. Tylko z wierzchu przypomina naukową fantastykę, a przecież pod spodem kryje całą masę zagadnień z pola etyki, religii, filozofii, zachęca (zmusza!) do podjęcia rozmowy na temat wagi, znaczenia i potrzeby naukowych eksperymentów i wiwisekcji.To wszystko stawia Wyspę doktora Moreau w pierwszym rzędzie i wśród najlepszych powieści angażujących wyobraźnię, umysł, ale też skłaniających do refleksji, a od strony czysto gatunkowej, trzymającej w napięciu.
Arcydzieło literackie Wellsa, bo inaczej nie sposób mi o nim pisać, jest książką przede wszystkim, w moim odczucie, niezwykle dziką. Tak jakby pisarz przywędrował ze swoimi pomysłami z innej, alternatywnej rzeczywistości, w której świat poukładany jest ręką boga chaosu i anarchii. Ona (powieść) potrafi i dziś szokować, niekiedy wzburzyć i wprowadzić w lekką u jednych, w mocniejszą u innych czytelników, konsternację. Ta skromna objętościowo książeczka Wellsa jest jednocześnie jednym z bardziej pojemnych znaczeniowo tekstów na temat naszego miejsca na świecie, ewolucji, pędu człowieka na naukowej drodze, potrzeby wykorzystywania i skłaniania się ku na przykład wspomnianej wiwisekcji, która i dziś jest przedmiotem protestów obrońców praw zwierząt.
Opisuję wciąż jak nowoczesną (na tamte czasy), pionierską i niezwykłą powieścią jest Wyspa doktora Moreau, ale przecież trzeba też nadmienić, że to po prostu bardzo ekscytująca książka, dla mnie z gatunku horroru. Jak w rzadko której bowiem literackiej opowieści, właśnie tutaj, wyobraźnia czytelnika pracuje na najwyższych obrotach. Doświadczenia Moreau te bardziej i mniej udane (bo nie do końca wiadomo, czy doktor przy swojej megalomanii dąży do czegoś konkretnego, czy po prostu ma zamiar tworzyć, krzyżować i usprawniać gatunki) są w swoim wyrazie niezwykle sugestywne. Po wyspie przechadzają się świnio-ludzie, psy-ludzie, najróżniejsze i najbardziej potworne mieszanki. Większość z nas, wychowana na horrorach potrafi sobie szybko przywołać zmutowane, nowe gatunki i w ten sposób doznać podobnych przejmujących wrażeń, niczym główny bohater Wyspy doktora Moreau, Edward Prendick.
Nie raz zatrzymywałem się zresztą na licznych akapitach i raz jeszcze je czytałem zatrwożony wyjątkowymi pomysłami Wellsa. To powieść przejmująca, stawiająca odważne pytania na temat naszego miejsca w cywilizacji, ilustrująca wiele społecznych zachowań, przedstawia ewolucje w pigułce oraz brutalny powrót do natury warunkowany upartym czynnikiem zwierzęcym.
Autor: Herbert George Wells
Tłumaczenie: Krzysztof Sokołowski
Ilość stron: 184
Oprawa: twarda
Wydawnictwo: Vesper
Format: 140×205 mm