Pandemia tworzy nową rzeczywistość. Mnie np. zapędziła do Nefliksa, któremu bardzo długo się opierałem. Z czasem też przekonała mnie do kolejnej kwestii, do której nie podchodziłem przesadnie entuzjastycznie, mianowicie oglądania seriali. Z serialami jakoś nigdy nie było mi specjalnie po drodze i poza arcydziełem Davida Lyncha i Marka Frosta pt. Miasteczko Twin Peaks trudno mi wymienić jakiś, który miałby na mnie wpływ. Przyznam, że jako dziecko oglądałem ich dużo, ale niewiele dziś z tego pamiętam. Seriale to w większości efemerydy i każdy następny skutecznie wypiera z pamięci poprzedni. Jako dorosły próbowałem podejść do kilku znanych i cenionych tytułów, ale w większości nie potrafiły mnie na dłużej przyciągnąć. Swoją przygodę z serialem fantasy Gra o Tron, zakończyłem wraz z pierwszym sezonem bez chęci sięgania po kolejne. Mroczną fantazję o polityce, pt. House of Cards, również przestałem oglądać po pierwszym sezonie, z tym, że w tym wypadku ostatnie odcinki oglądałem już na siłę. Pomyślałem, że może seriale nie są po prostu dla mnie? Jednak kilka tytułów, które obejrzałem dzięki Netfiksowi, nieco ten pogląd zmodyfikowało. Przy okazji, to również dzięki Netfiksowi odkryłem Ash kontra martwe zło – serialową kontynuację słynnej trylogii komediowych horrorów autorstwa Sama Ramiego. Śmiało mogę napisać, że to jeden z najbardziej ekscentrycznych, groteskowych, szalonych i oryginalnych obrazów w historii telewizji. Dzieło, które chyba najbardziej oddaje sobą znaczenie definicji sformułowania „guilty pleasure”.
Ash Williams powraca.
Akcja serialu przenosi nas w przyszłość o 22 lata od wydarzeń ukazanych w filmach Ramiego. Ash Williams (Bruce Campbell) mieszka w parku dla przyczep kempingowych. Ma podłą i niewdzięczną pracę w pobliskim supermarkecie. Ma nadwagę i farbuje włosy na czarno by ukryć pojawiające się coraz liczniej siwe włosy. Ponadto bohater dużo pije i uprawia przygodny seks, by uśmierzyć ból, którego doświadczył on i jego zmarli przyjaciele w pamiętnej chatce w głębi lasu. Po walecznym łowcy demonów z piłą łańcuchową zamiast ręki, strzelbą w drugiej ręce, który w pojedynkę pokonywał armię nieumarłych zostało już tylko wspomnienie oraz… Necronomicon Ex-Mortis – demoniczna „księga umarłych”, którą Ash trzyma w szafce, w swojej przyczepie. Los nie chce jednak, by w ten sposób dokończył swego żywota. Gdy pewnego dnia bohater spożywa za dużą ilość alkoholu i nieopatrznie czyta z księgi pewne zaklęcie, zło znowu zaczyna zagrażać światu. W konfrontacji z tym zagrożeniem 57- letni, emerytowany łowca demonów potrzebuje sprzymierzeńców. Tych znajduje wśród swoich współpracowników z ValueStop. Są nimi: Pablo (Ray Santiago), nieśmiały imigrant z Hondurasu o złotym sercu oraz Kelly (Dana Delorenzo), odważna i niezależna młoda kobieta. Nie pozbawiony seksistowskich i rasistowskich odruchów Ash, chcąc pokonać zło, będzie musiał najpierw pokonać własne uprzedzenia. Z czasem tę trójkę wyrzutków i życiowych outsiderów połączą nici prawdziwej przyjaźni. Podczas rozciągniętej na trzy sezony szalonej i krwawej przygody, Ash musi zmierzyć się ze swoimi lękami i wrócić do chatki w głębi lasu, skonfrontować się z własną przeszłością i pojednać z ojcem oraz samemu nauczyć się tego, jak być ojcem. Ponadto usłyszymy z ekranu niezliczoną liczbę wypowiedzianych przez niego „sucharów”. Odprawi też rzeszę nieumarłych tam, skąd przybyli, a piła łańcuchowa wielokrotnie pójdzie w ruch!
Z miłości do B – klasowego kina.
Ash konta martwe zło to (znowu nie tak liczny) przykład na to, jak bezgraniczna miłość do B – klasowego kina grozy lat 80. (czasów największej świetności tego kina) w połączeniu z dzisiejszą techniką konstruowania opowieści dały efekt naprawdę niezwykły. To kino, w którym tradycja spotyka się z nowoczesnością – obie świadome swoich gatunkowych korzeni, mądrze grające sentymentem i pozbawione zimnych kalkulacji. Tę mieszankę grozy, anarchistycznego szaleństwa i obłędnego humoru widać już w znakomitej, nostalgicznej scenie z pierwszego odcinka (wyreżyserowanego przez Sama Ramiego), w której Ash podczas pracy w sklepowym magazynie zostaje zaatakowany przez ożywioną przez złe moce małą lalkę, która chwyta go za twarz i gryzie w nos. Bohater wijąc się z bólu i przerażenia wykonuje ruchy do złudzenia przypominające genialną scenę w Martwe Zło 2, kiedy został zaatakowany przez własną rękę (filmowy slapstick i groza nigdy nie tworzyły tak doskonałej całości). Znakomicie prezentuje się również finał pierwszego sezonu. Ostatnie dwa odcinki, których akcja rozgrywa się w ikonicznej leśnej chatce, to przykład fanserwisu w najlepszym rozumieniu tego słowa. To też najlepszy moment serialu, którego drugi sezon jest, niestety, gorszy niż pierwszy, a trzeci gorszy niż drugi. Niemniej warto obejrzeć całość, choćby dla takich perełek, jak odcinek w drugim sezonie gdy Ash… budzi się w zakładzie psychiatrycznym, a demoniczny psychiatra przekonuje go, że wszystko co przeżył, jest jedynie wytworem jego zwichrowanego umysłu.
Pisząc o Ash kontra martwe zło nie sposób nie wspomnieć czym w zasadzie jest owo „martwe zło”. Podobnie jak to było w trylogii Sama Ramiego demony (zwane Deadite’ami ) z serialu przywołane przez Necronomicon to krzyżówka obcych z Coś Johna Carpentera (potrafią się upodabniać do swoich wcześniejszych ofiar i wykorzystują to, by podejść kolejne), opętanej Lindy Blair z Egzorcysty (podobne maniery i zamiłowanie do seksualnych podtekstów) i klasycznych „żywych trupów”, obdarzonych jednak dużymi umiejętnościami akrobatycznymi. O ile w powstałym w 2013 roku, robionym na poważnie remake’u Martwego Zła Fede Álvarez wyciągnął z nich tyle grozy, ile to tylko możliwe, o tyle w omawianym serialu, to ciągle są istoty bardziej komiczne, niż straszne. W dobie, gdy takie seriale jak The Walking Dead przywróciły modę na grozę filmowego realizmu znaną z klasycznych opowieści o żywej śmierci, stwory z Ash kontra martwe zło mogą się niektórym widzom wydać trochę figurami z minionej epoki. Jednak im samym trudno odmówić oryginalności i specyficznego uroku.
Szlachetne przesłanie.
Na marginesie bezpretensjonalnego i szalonego kina twórcy serialu w nienachlany sposób snują opowieść o przezwyciężaniu uprzedzeń i międzyludzkiej solidarności. W końcu, jeśli zdjąć z Ash kontra martwe zło gatunkowy kostium, to pozostanie nam historia o przyjaźni feministki, imigranta i reprezentanta klasy ludowej. To opowieść o ludziach dotkniętych różnym typem wykluczenia, którzy, jeśli przezwyciężą wzajemne niechęci i nauczą się działać razem, to mogą pokonać nawet najstraszniejsze zło. Ktoś powie, że to już przecież było. Odpowiem, że wszystko już było i przynajmniej ja mam raczej niedosyt, niż przesyt takich opowieści. Kino (nieważne, czy A, czy B – klasowe) opowiadające o walce ze złem (nieważne, czy namacalnym, czy metaforycznym) powinno być zarazem kinem wyraźnie stojącym po stronie dobra. Oczywiście, twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że nie robią kina społecznie zaangażowanego, lecz horrorową, komediową jazdę bez trzymanki, w której np. portrety psychologiczne postaci są ledwo naszkicowane i bliżej im do bohaterów kreskówek, niż postaci z krwi i kości. Tym bardziej cieszy szlachetne przesłanie serialu.
Przerwana podróż.
Swoją przygodę u boku Asha i jego przyjaciół kończyłem z dużym poczuciem niedosytu. Z jednej strony nawet najlepszy pomysł zbyt długo eksploatowany zmienia się w niezamierzoną autoparodię i dobrze jest, jeśli twórcy seriali o tym pamiętają i zwyczajnie wiedzą, kiedy skończyć. Z drugiej, choć w przypadku Ash kontra martwe zło tendencja z sezonu na sezon wyraźnie była spadkowa, to końcówka trzeciego sezonu, która zapowiadała o czym twórcy planowali zrobić sezon czwarty, narobiła bardzo dużo apetytu na znakomite zamknięcie serii. Niestety, wiemy już, że się go nigdy nie doczekamy. Kierownictwo stacji Starz, która realizowała serial, postanowiło go skasować po trzecim sezonie. Z początku fani mieli nadzieję, że projekt przejmie np. Nefliks i sfinansuje choćby ostatni sezon, który pozamykałby wszystkie wątki. Ostatecznie wszelkie nadzieje rozwiał sam odtwórca głównej roli, Bruce Campbell, który w emocjonalnym poście na Twitterze pożegnał się z, jak to określił, „rolą swojego życia”. Aktor napisał: „Dobrzy ludzie, fani Martwego zła zewsząd, oto łamiące serce pożegnanie z rola Asha – bohatera, z którym uczyłem się gry aktorskiej od 39 lat. Niniejszym robię sobie emeryturę od tej postaci. To już czas. Byłem z Ashem od początkowych lat, przeszedłem z nim kryzys wieku średniego i śmierć. To ekscytujące! Cóż za zaszczyt! Zyskaliśmy ponowne zainteresowanie dzięki pomocy Starz (chwalcie ich, nie psioczcie, ludzie). Dzięki nim mogliście przeżyć kolejne 15 godzin martwozłości – to ekwiwalent 10 filmów! Czy Ash nie żyje? Nigdy. Ash jest bardziej ideą niż człowiekiem. Jeśli gdzieś na świecie czai się zło, musi się znaleźć ktoś, kto stawi mu czoła – kobieta, lub mężczyzna – to nie ma znaczenia. Dzięki za oglądanie. Kocham, Bruce” . Szkoda, bo to serial, którego nie tylko mi będzie brakowało, ale mam też wrażenie, że będzie go zwyczajnie brakować w dzisiejszej telewizji. W końcu, czy ktoś mógłby wskazać podobny serial? Obraz tak przesiąknięty miłością do gatunkowej konwencji, a zarazem tak bezpretensjonalny, makabrycznie zabawny, odważny, przepełniony anarchistycznym urokiem i bardzo samoświadomy? Nie sądzę. A przecież jeśli jest coś lepszego od samoświadomego kina B – klasowego, to tylko samoświadome kino Z- klasowe.
Marek Nowak