Drugim filmem zrealizowanym przez Roberta Aldricha dla telewizyjnej kompani Lorimar Productions był The Choriboys z 1977 roku. Obraz, przez niektórych krytyków, uważany za najgorszy w jego reżyserskim dorobku. Rzeczywiście wiele mu brakuje, by nazywać go filmem udanym, jednak posiada on kilka niezaprzeczalnych walorów. Zanim do nich dojdziemy, warto zwrócić uwagę na sam scenariusz powstały w oparciu o powieść Josepha Wambaugh. Pisarz, który na rynek wydawniczy wszedł w 1971 roku dzięki Nowym Centurionom pracował przed pisarską karierą 14 lat w policji. Swoje doświadczenia przelewał na papier, a jego pierwsze książki okupowały listy bestsellerów. Po wspomnianych Centurionach przyszedł czas na The Blue Knight i Cebulowe pole (zekranizowane w 1979 roku przez Harolda Beckera z fantastyczną obsadą i taką samą realizacją). Prawa do sfilmowania The Choirboys Lorimar Productions nabył za 700.000 dolarów jeszcze przed pojawieniem się tytułu na półkach. Suma niebagatelna, a stanowisko reżysera objął Robert Aldrich związany z Lorimarem umową. Powieść na scenariusz filmowy przerobił sam Wambaugh. Zaangażowany do produkcji Aldrich zaczął przerabiać skrypt Wambaugha razem ze scenarzystą Christopheren Knopfem. Pokroili pracę pisarza i przystosowali ją na język filmowy, jednak zdaniem autora literackiego pierwowzoru zupełnie wypaczyli kontekst, a nawet okaleczyli historię. Prawdopodobnie, bo jest to przecież zdanie niedoświadczonego wówczas scenarzysty. Nie czytałam The Choirboysi i ciężko odnieść mi się do oskarżeń pisarza, byłego policjanta, ale bardziej jestem skłonny zaufać mu i temu, że nie zobaczył w ostatecznym kształcie tego wszystkiego co chciał przekazać i czego był świadkiem gdy pracował na ulicy w mundurze.
Joseph Wambaugh był tak niepocieszony, że wybrał się na drogę sądową (po filmowej premierze). Już wcześniej kazał usunąć swoje nazwisko z planszy tytułowej, a teraz dodatkowo pozwał Lorimar Productions na okrągły milion dolarów. Wygrał. Summa summarum, można dość brutalnie napisać, że na The Choirboys zarobił prawie dwa miliony dolarów.
The Choirboys to dość specyficzne połączenie gatunków. Jest tu poważny policyjny dramat i krótkie historyjki z policyjnych spraw. Nie za długich, ale wyczerpujących śledztw i wszystkich tych incydentów, z którymi stykają się policyjne patrole. Przemoc domowa, wypadki, samobójstwa, napady z bronią w ręku etc. The Choirboys pokazuje rutynę (poranne odprawy, przydział zadań), pracę (zawsze niewdzięczną, trudną, robioną raczej od niechcenia i bez misji) i wieczory, gdy policjanci zapijają smutki w parku MacArthura w Los Angeles (najczęstsze miejsce filmowej akcji). Innymi słowy resetują się, a większość tych „imprez” idzie zdecydowanie za daleko. To wprawdzie ich czas wolny, ale w przypadku uzbrojonych funkcjonariuszy, tutaj już w cywilu, „zabawy” mogą okazać się niebezpieczne, a jak widać w The Choirboys wymykają się nierzadko spod kontroli.
Film Aldricha jest chaotyczny, zawieszony w dziwnej groteskowej pozie pomiędzy komedią, która niejako wywołuje stylem powstałą rok później Menażerię (Animal house w reżyserii Johna Landisa), a czymś w rodzaju poważnej wiwisekcji tematów dotyczących presji w policji. Dochodzi tu kwestia odpowiedzialności, empatii, przygotowania do pracy w zawodzie. Jednym z bohaterów jest weteran wojny w Wietnamie z mocnym urazem okopowym. Odbija się to na stresogennej służbie. Jest jak żywy zapalnik, który w każdej chwili sprowadzi na kogoś nieszczęście. Innym funkcjonariuszem jest rasista (wyjątkowo mocna scena negocjacji z czarnoskórą dziewczyną, która chce się targnąć na swoje życie). Przekrój osobowości na komisariacie jest różny jak w każdym innym zakładzie pracy, a jednak ten zawód wymaga pewnych predyspozycji, które, o ile policjanci kiedyś posiadali, to z biegiem lat zatracili. Zgorzkniali, nadużywający alkoholu, uprzedzeni, brutalni, ale też spętani łańcuchami przez własne demony. Temat kryje w sobie ogromny ładunek emocji (i jeszcze większy potencjał), który jednak nie został wyciągnięty na zewnątrz. Szereg błędnych decyzji Aldricha wpłynął znacząco na spłycenie motywu przewodniego, który miał ogromne ambicje, by uczynić z filmu jeden z ważniejszych policyjnych dramatów dekady. Nawet jeśli widz nie czytał powieści Josepha Wambaugha, to niemalże podskórnie wyczuwa się ważkość kwestii,, które powinny wybrzmieć tutaj w inny sposób. Sama powieść była wprawdzie napisana z premedytacją w tonie tragikomicznym, ale zawierała w sobie ogromne ilości oskarżeń w kierunku systemu, w tym w kierunku oficerów policyjnych, zarządzania, dzielenia budżetów itp. Takie elementy w filmie Aldricha są niewyczuwalne, bo do samego końca to ciąg humorystycznych perturbacji, poprzetykanych poważnymi dramatami. Szkoda, bo potencjał był w samej historii, a i na planie udało się zebrać wielu ciekawych aktorów (nawet jeżeli w większości przypadków byli oni na początku swojej zawodowej kariery). Na ekranie zobaczymy między innymi Jamesa Woodsa i Randy’ego Quaida. Każdy z podjętych tutaj epizodycznych dramatów, znika niestety tak szybko, jak się pojawia. Widz pozostaje ostatecznie z niczym. Ani z komedią, ani z kinem policyjnym.
Czas trwania: 119 min
Gatunek: dramat, komedia
Reżyseria: Robert Aldrich
Scenariusz: Joseph Wambaugh (powieść), Christopher Knopf
Obsada: Charles Durning, Louis Gossett Jr., Perry King, Clyde Kusatsu, Randy Quaid, James Woods
Zdjęcia: Joseph F. Biroc
Muzyka: Frank De Vol