Żaden filmowy nurt nie powie Ci tyle prawdy o życiu, co Brytyjska Nowa Fala. Żaden również filmowy nurt nie przyniesie widzowi tyle goryczy, ale też emocji i szczerych wyznań. Praktycznie wszystkie filmy, które wyszły spod ręki młodych gniewnych brytyjskich filmowców, są godne uwagi. Nader często znajdują się wśród nich obrazy wybitne, a jednocześnie nakręcone skromnymi środkami. Te niezależne produkcje wyrosły poniekąd z potrzeby przedstawienia ludziom świata obdartego z blichtru, pokazującego inne rodzaje miłości, potrzeby, frustratów, buntowników, osoby opętane własnymi demonami, pełne dramatów, ale też tragizmu. Trudno mi pisać o „najznamienitszych przykładach” Brytyjskiej Nowej Fali. Każdy, choć najczęściej dotykał sfery życia klasy średniej, poruszał jednak inne problemy, za każdym razem zaskakując niekłamaną otwartością.
Zaskoczeniem może być fakt, że większość nowofalowych utworów to reżyserskie pełnometrażowe debiuty i jak się okazuje za każdym razem w pełni dojrzałe, przemyślane obrazy. Lindsay Anderson ze swoim Sportowym życiem z 1963 roku, Karel Reisz (Z soboty na niedzielę z 1960 roku), Tony Richardson i Miłość i gniew z 1959 roku czy właśnie Jack Clayton i omawiane Miejsce na górze (i kilku innych) poruszali się w sferze własnych debiutów z werwą, pewnością siebie, nie stronili (nie mogli) od trudnych tematów pokazując przede wszystkim życie.
Taki też jest debiut Jacka Claytona z 1959 roku. Tego samego Jacka Claytona, który już dwa lata później potrafił gładko przejść do zawieszonego w gotyckiej atmosferze ghost story W kleszczach lęku. Tutaj, u schyłku lat 50. zaprezentował obraz buntownika (najczęstsza figura bohatera w Brytyjskiej Nowej Fali), który jest marzycielem. Pochodzi z nizin, z małego robotniczego miasteczka Dufton, którego włodarze (jeżeli jacyś w ogóle istnieli) nigdy nie potrafili podnieść tych kilku kamienic z ruin po bombardowaniach z II Wojny Światowej. Buntownikiem jest Joe Lampton (Laurence Harvey), który stracił rodziców pod gruzami, ale jak wielu mu podobnych, podniósł się z tej tragedii. Był na wojnie, dochrapał się stopnia sierżanta, zaliczył nawet pobyt w obozie jenieckim. Po powrocie do kraju jedyne czego pragnął, to coś więcej niż miał dotychczas. Innymi słowy, Joe Lampton marzył, bo nie było mu pisane, jak sam w głębi duszy twierdził, życie na wsi i praca w fabryce.
Jest taka scena w filmie, gdy Joe wraca na gruzowiska w Dulfon i widzi małą umorusaną dziewczynkę zachwycającą się kwiatkami, które przebiły się przez ruiny i pną się dumnie do góry. „Kwiaty są zadowolone, że są kwiatami”, mówi rezolutna dziewczynka. To zaprzeczenie całej natury Lamptona i jednocześnie wszystko to, czego ten bohater jest pozbawiony, radości z aktualnego stanu i położenia.
Bunt Lamptona to parcie z całych sił pod prąd. Jako przedstawiciel klasy średniej dostaje pracę w ratuszu w większym mieście. Gdy ten etap ma za sobą, pragnie udowodnić, że stać go na więcej. Ale jego ambicjonalne zapędy nie polegają na udowodnieniu swojej wartości przełożonym i sprawdzeniu się na stanowisku, a raczej agresywne „chcę teraz”.
Za cel obiera Susan Brown, córkę lokalnego magnata. Jej ojciec to przedsiębiorca, od którego zależni są wszyscy w mieście. To wyższa klasa, która nigdy nie ma prawa mieszać się z ludźmi pokroju Lamptona. A jednak nasz buntownik jest uparty, robi podchody, rozkochuje Susan pomimo ciągłych złośliwości innego adoratora, dobrze urodzonego kapitana Jacka Walesa. Przynależność klasowa ciągnie się więc nieubłaganie za Lamptonem, ale urok amanta robi swoje. To jeden tor opowieści, bo drugim zmierza uczucie (prawdziwe?) do starszej, zamężnej Alice (Simone Signoret). Jak rozpatrywać związek Lamtpona z Alice? Chciałbym nazwać to uczucie szczerym, ale sądzę, że mężczyzna chciał mieć po prostu pewną przystań, kogoś kto będzie od niego zależny. Taki jest bowiem charakter buntownika z Miejsca na górze. Igra z uczuciami, próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, nie potrafi się ostatecznie zdecydować, a karę za jego nieodpowiedzialne czyny płacą inni.
Wyprodukowany przez Johna i Jamesa Woolfa Miejsce na górze odniósł nie tylko sukces na rynku brytyjskim. Dzięki wybitnym kreacjom i nieszablonowemu spojrzeniu na bohatera, film Claytona zauważono na arenie międzynarodowej. Dwa Oscary (dla Simone Signoret za rolę pierwszoplanową i dla Neila Patersona za scenariusz napisany na podstawie Johna Braine’a). Kolejne nominacje (między innymi dla Laurence’a Harveya za główną rolą) i droga po najważniejszych festiwalach (i kolejne statuetki) zwróciły uwagę świata na ten nietuzinkowy filmowy nurt. Sam film przyniósł kolejny powiew świeżości brytyjskiemu kinu, chociaż wciąż, jak inne nowofalowe obrazy wypełniony był po brzegi trudnymi tematami.
A jednak, w głównej mierze, chodzi tu przecież o zaangażowanie widza, który z uwagą obserwuje losy Lamptona. Ten sam widz jest zdenerwowany, wściekły na postać mężczyzny, podobnie jak był wściekły na Jimmy’ego Portera z Miłości i gniewu Tony’ego Richardsona. To trudni bohaterowie i trudne historie. Niełatwo tu kibicować, ale trzeba zrozumieć, że frustracje, gniew, mają też jakieś źródło. Każde uczucie, nawet to negatywne, można zinterpretować, doszukać się przyczyn, może nawet pomóc. Joe Lampton to postać dramatyczna, chociaż rzeczywiście ciężko tu mówić o sympatii do niego. We mnie wzbudził chyba litość. Zrozumiałem, jak bardzo tkwiła w nim wojenna zadra, ale też ta wynikająca z pochodzenia. Gdy bowiem wszystko, po wojnie budziło się do życia, ludzie sięgali po więcej, on przecież, gdyby pozostał w Dulfon, nie mógłby żądać nic ponad to, co miał przed wojną. Jak te kwiaty, które są zadowolone, że są kwiatami.
Czas trwania: 117 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Jack Clayton
Scenariusz: Neil Paterson, John Braine (powieść)
Obsada: Simone Signoret, Laurence Harvey, Heather Sears, Donald Wolfit, Donald Houston, Hermione Baddeley
Zdjęcia: Freddie Francis
Muzyka: Mario Nascimbene