Pisząc o brytyjskich twórcach penetrujących (i piętnujących) niesprawiedliwości, które uciskają na społeczną tkankę, wymienia się najczęściej Kena Loacha, Mike’a Leigha i Stephena Frearsa. Każdy z nich naturalnie przejął schedę po filmowcach buntownikach z okresu Brytyjskiej Nowej Fali, ale jednocześnie nałożył na filmowe obrazy własną wrażliwość podyktowaną aktualnymi uwarunkowaniami (społecznymi, osobistymi, gatunkowym wymiarem filmu).
Prawdopodobnie najważniejszym obrazem lat 80. dla brytyjskiego kina zaangażowanego jest Moja piękna pralnia, film, który pierwotnie został nakręcony dla telewizyjnej stacji Channel 4. Pokazany raz na festiwalu filmowym w Edynburgu trzeci pełnometrażowy film Frearsa spotkał się z tak dużym aplauzem, że zdecydowano się na dystrybucję kinową gdzie odniósł sukces międzynarodowy. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź przychodzi łatwo, gdy zrozumiemy w jakim okresie historycznym Moja piękna pralnia powstała i czego tak naprawdę dotyczyła fabuła. W skrócie (ale już wtedy stanie się jasne, jak pojemny jest utwór) można napisać, że to film o międzyludzkich stosunkach, agresywnej monetyzacji, frustracji i fali konfliktów rasowych w czasie rządów administracji Margaret Thatcher.
Taczeryzm, jak zwykło się mówić o okresie za panowania Partii Konserwatywnej to krajobraz dla wydarzeń z Mojej pięknej pralni. Osobiście uważam film Frearsa za bombę o takiej samej sile rażenia jak amerykański Rób, co należy Spike’a Lee powstały cztery lata później. Oba zresztą filmy łączy bardzo wiele. Teoretycznie na korzyść Spike’a Lee przemawia forma, bo zaciągając się jego jointem dostaniemy towar o ogromnej mocy, silny i bezkompromisowy. Obrazy są jasne i bez ukrytych podtekstów. Lee nie silił się (nie mógł, bo czas wymagał brutalnej reakcji) na ukryte przekazy. Frears jest w innej sytuacji. Jego film niesie ze sobą o wiele więcej treści, zatacza szersze kręgi i robi to, o dziwo, przy mniejszym nakładzie środków, skromniej, ale też w sposób bardzo złożony i inteligentny. Czy jest przez to lepszy? Nie, jest inny, skierowany do innego widza, podejmuje dyskusję przy mniej agresywnych metodach.
To melodramat, ale i sztandarowy przykład brytyjskiego 'kitchen-sink drama’ gdzie na pierwszym miejscu postawiono realizm. Wszystko jest tu jednocześnie przedstawione naturalnie, wręcz gładko wychodzi z rytmu ulicy, historii kraju, pojedynczego obywatela, w końcu, przede wszystkim, z człowieka. Bohaterem jest Omar (Gordon Warnecke), londyński Pakistańczyk. Mieszka samotnie z ojcem, który był niegdyś (tam w ojczyźnie, w południowej Azji) głosem pakistańskiego narodu, dziennikarzem, pisał narodowe przemowy, słuchali go możni władcy i naród. Tutaj jest alkoholikiem, który nie potrafi odnaleźć się na ulicach, gdzie prym wiedzie agresywny kapitalizm, cwaniactwo, ekonomiczna efektywność z pominięciem innych sfer. W takich warunkach, jak ryba w wodzie czuje się jego przedsiębiorczy brat Nasser, właściciel wielu interesów, który jak sam mówi: „Jestem fachowym biznesmenem, nie fachowym Pakistańczykiem (a propos wyrzucania na bruk zalegających z opłatami mieszkańców, którzy wynajmują pokoje w jednej z jego kamienic). W nowoczesnym społeczeństwie pochodzenie nie gra roli”. To u Nassera Omar znajduje pierwszą posadę, a już niedługo ma zostać kierownikiem samoobsługowej pralni, być może nawet całej sieci. Pomaga mu w tym Johnny, przyjaciel z dzieciństwa, kiedyś aktywny członek faszystowskich bojówek, teraz, być może, jego kochanek.
Czym więc jest Moja piękna pralnia? Celną krytyką państwa, które porzuca jakiekolwiek aspekty opiekuńczej polityki. Ilustracją zderzających się kultur azjatyckiej i europejskiej, islamu z chrześcijaństwem, ludźmi zamożnymi z biednymi. Tych, którzy trzymają swoje przekonania i upodobania na wodzy Frears konfrontuje z ludźmi, którzy wciąż potrafią głośno manifestować nienawiść do innej rasy, narodu, tożsamości. W Mojej pięknej pralni Stephen Frears nastawił jednak program spokojny, problemy wirują, nie tracą jednak swojego kolorytu, temperatura nigdy nie przekracza tej zaprogramowanej na stałe. Stonowany mimo wszystko głos, to próba uchwycenia rzeczywistości w sposób wiarygodny i uczciwy. Stephen Frears nie ucieka przez dramatem, melodramatem, nierzadko ubiera swój film w komedie, a wspierają go fantastyczne kreacje Daniela Day Lewisa i Gordona Warnecke’a. Oprócz wszystkich walorów, które łatwo wskazać, Moja piękna pralnia odegrała rolę inną, której prawdopodobnie nikt w momencie premiery się nie spodziewał. Popularność filmu otworzyła drogę dla azjatyckich twórców, w brytyjskiej telewizji częściej zaczęli pojawiać się obcokrajowcy. Moja piękna pralnia wyprała wiele problemów, pokazała wrażliwego byłego brytyjskiego skinheada, homoseksualnego Pakistańczyka, kultury, które są w stanie się przenikać, uzupełniać. Stephen Frears nie odpuścił na żadnym polu, po brzegi wypełnił swój film i kąśliwymi uwagami, ale i wieloma prostymi życiowymi prawdami. To obraz ponadczasowy i jeden z, jak napisałem we wstępie, najważniejszych obrazów lat 80. dla brytyjskiego kina zaangażowanego, który po dziś dzień ogląda się wyśmienicie.
Czas trwania: 97 min
Gatunek: dramat
Reżyseria: Stephen Frears
Scenariusz: Hanif Kureishi
Obsada: Daniel Day-Lewis, Richard Graham, Gordon Warnecke, Roshan Seth, Saeed Jaffrey
Zdjęcia: Oliver Stapleton
Muzyka: Stanley Myers, Hans Zimmer