Gdyby Mamoru Oshii z Davidem Cronenbergiem oglądali po mocnym skunie Łowcę androidów.
Czym są Kosmiczne Maszyny? To science-fiction i mieszanka kilku gatunkowych nurtów. Jest cyberpunk, body horror, elementy musicalu, w końcu, przede wszystkim teledysk. Kosmiczne Maszyny zbudowane są na piorunującym magnetyzmie elektronicznej muzyki Francka Hueso (lepiej znanego pod artystycznym pseudonimem Carpenter Brut) i wypełnione wizjonerskim podejściem do tematu przez dwójkę francuskich filmowców działających jako Seth Ickerman (Raphaël Hernandez i Savitri Joly-Gonfard). To dzięki współpracy Ickermana i Bruta (zostańmy do końca przy pseudonimach) w lutym 2016 roku ujrzał światło dzienne teledysk do utworu Turbo Killer prezentujący możliwości twórców. Teledysk ze swoją agresywną formą atakował odbiorcę mocną muzyką, ale i sugestywnym obrazem.
Kosmiczne maszyny to rozwinięcie uniwersum, 50 minutowa zwarta opowieść o dwójce kosmicznych grabieżców (działających jednak pod korporacyjnymi skrzydłami). Lądują na obcej planecie, by zebrać trochę złomu, spieniężyć kolejny kosmiczny statek dogorywający gdzieś na pustkowiu. Napotykają przy nim kapłanki, które jednak widzą w maszynach żywe istoty i nie pozwalają zbliżyć się do pojazdu. Dramatyczny incydent na powierzchni prowadzi w rezultacie do kosmicznego pościgu za uciekającą „duszą” (?) maszyny pod kobiecą postacią.
Ghost in the shell, czyli Duch w pancerzu to arcydzieło anime z 1995 roku w reżyserii Mamoru Oshiiego, tutaj najwyraźniej filozofia, która przyświecała twórcom Kosmicznych Maszyn. Duch w pancerzu to treść przesłania, fabuła stanowi tylko pretekst by przedstawić znaczeniową symbolikę, która przyświecała powstaniu tego nietuzinkowego wytworu ludzkiej wyobraźni.
Kosmiczne maszyny to nieskrępowany niczym autorski miks stylów prowadzący do zachłyśnięcia się neonowym drinkiem, frywolny, rozpasany wizualnie, energiczny i bardzo, swoją drogą, emocjonujący. Powstały dzięki fanom (projekt został ufundowany przez społeczność z portalu crowdfundingowego) jest wyrazem twórczej wolności. Wolność tą natomiast widać w każdym elemencie produkcji. Ogromne wrażenie robi design statków, które autentycznie wydają się żywymi organizmami, pomysły, zwroty akcji, finał, który jest niemalże wybuchem rozszalałych, a skrywanych wcześniej, żądzy i sił, które próbują połączyć kruchą ludzką istotę ze stalową naturą maszyn. Całość tętni żelazem, stalą, mechaniką, wystają kable, które zdają się broczyć krwią. Co do formalizmu przyświecającego powstaniu Kosmicznych maszyn, to nie da się ukryć, że u podstaw leży CGI. Jednak to CGI jest o tyle inne, że ja, przeciwnik nadużywania technologii we współczesnym kinie, jeżeli miałbym już wybierać, życzyłbym sobie tylko takiego podejście. Większość twórców, moim zdaniem, wspinając się po szczeblach swoich technologicznych możliwości, stara się ukryć efekty. Te są coraz bardziej realistyczne, udają rzeczywistość i świat realny. To kłamstwo, które ilekroć trafia do nas pod postacią materiałów zza kulisowych, funduje ponure wrażenie, że magii już nie ma.
W Kosmicznych maszynach nikt nie udaje. CGI jest i obejmuje wszystko, przelatuje przez trzewia bohaterów, wypełnia każdy kadr, postaci są nią otoczone, nawet współistnieje z nimi na elementach kombinezonów, w uzbrojeniu, na twarzach. Jest to na tyle wiarygodnie przedstawione, że chociaż wiemy o istnieniu grafiki, przyjmujemy ją z całą pokorą jak tą maszynę istniejącą w duszy człowieka i na odwrót – jak ludzkie serce, które bije miarowym rytmem w kosmicznym pojeździe.
Kosmiczne maszyny to pulsująca energia, niesamowita jazda z dala od skromności i rozwagi, 50 minut wyuzdanej opowieści, przy której słowo „umiar” nie istnieje.
Czas trwania: 50 min
Gatunek: sci-fi
Reżyseria: Seth Ickerman
Scenariusz: Seth Ickerman, Paul La Farge
Obsada: Elisa Lasowski, Anders Heinrichsen, Christian Erickson, Joëlle Berckmans, Noémie Stevens
Zdjęcia: Philip Lozano
Muzyka: Carpenter Brut